piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział 1 - To nie będą zwykłe łowy

   Gdy autokar zbliżał się do Mystic Falls Lucille wyjrzała przez okno. Jej oczom ukazały się rozległe ulice pełne różnorodnych domów, sklepów, targów i ludzi, którzy wiedli tutaj normalne, codzienne życie. Każdy z nich uśmiechał się i zawsze był gotowy do pomocy. Wszelka roślinność, która porastała parki dodawała uroku temu miejscu. Nikt nie spodziewałby się, że jest to miasteczko pełne krwiopijców, którzy nocą zabijali kilka istnień, po to, aby zadowolić swoje pragnienie, a przy okazji nieźle się zabawić.
  Jednak siódemka przyjaciół nie odwiedzała tego miejsca, po to, aby podziwiać okolicę. Wiedzieli, że dostali zadanie, które musieli wykonać z pełnym profesjonalizmem. Byli łowcami zabijającymi wampirów. Tym razem ich misja była bardziej skomplikowana od poprzednich. Znajdowali się, bowiem w stolicy tych potworów. Ich ilość była większa, niż liczba mieszkańców pobliskich wiosek. Everly, Hayden, Chris, Charlotta, Luke, Amber i Lucy byli podekscytowani tym, co miało ich spotkać po opuszczeniu pojazdu. Każde z nich zadawało sobie w tym momencie tylko jedno pytanie –Czy podołają wyzwaniu?
  Autokar zatrzymał się w lesie za miasteczkiem, po to, aby rozbić w nim obóz. Przyjaciele  nie mogli zatrzymać się w Hotelu, ponieważ jakaś ze sprzątaczek przypadkiem mogłaby znaleźć ich broń, a wtedy wytłumaczenie się z jej posiadania nie należałoby do najłatwiejszych zadań. Poza tym, nie musieliby odpowiadać na pytania tubylców na temat tego, dlaczego przybyli do ich cudownego miasta oraz tego skąd pochodzą, czy czym się zajmują.
  Wszyscy wysiedli z pojazdu z torbami na ramionach. Lucy, jako że jedyna nie była skacowana, zajęła się rozplanowywaniem obozu i rozkazywaniem. Ktoś w końcu musiał się tym zająć. Tak, więc dzięki swojej funkcji wysłała chłopaków po drewno, które przyda się w rozpaleniu ogniska. Razem z pozostałą trójką dziewczyn zajęła się wyjmowaniem i rozkładaniem śpiworów.
   - Jak myślicie, ile czasu tu spędzimy? – zagaiła rozmowę Amber.
   - Nie mam pojęcia. Jednak czuję, że to nie będą zwykłe łowy – odpowiedziała jej Everly.
   Gdy tylko dziewczyna zdążyła wypowiedzieć ostatnie słowa ich partnerzy zaczęli zbliżać się z rękami pełnymi drewek. Spojrzeli na Lucy błagalnie i rzucili zdobycz na ziemię. Dziewczyna uśmiechnęła się do nich. Wiedziała, że na pewno chcieliby odpocząć, tym bardziej po ciekawych przeżyciach z ostatniego dnia, dlatego też zajęła się rozpalaniem ogniska. Pozostali natomiast usiedli naokoło niej.
   Cała czynność zajęła jej może w sumie piętnaście minut. Była całkiem dobra w obozowaniu. Uwielbiała rozniecać ogień, a gdy miała w ręku łuk i strzałę z łatwością mogła upolować jakąś zwierzynę. Nie musiała jednak popisywać się tą drugą zdolnością, ponieważ Instytut, który ich tu przysłał dał im zapas jedzenia na jakiś tydzień oraz pieniądze, aby w razie jakiś zachcianek sami mogli sobie coś zakupić.
    Kiedy w końcu ogień zapłonął pięknym płomieniem dziewczyna dosiadła się do swojego chłopaka Haydena. Ten automatycznie objął ją ramieniem. Była to ich pierwsza noc w tym miejscu, tak, więc musiała być magiczna. Postanowili, że trochę się zabawią, pośpiewają, potańczą. Tym razem jednak wszystko obejdzie się bez alkoholu. W końcu, jako tako byli w pracy, a trzeźwość w zawodzie to podstawa.
   Właściwie to ich grupa miała spore doświadczenie. Jednak zawsze działali tylko w okolicy Instytutu i tylko na małe zlecenia. To miała być wielka sprawa, która otworzyłaby im drzwi do dalszej kariery. Kto wie, może kiedyś zapolowaliby na pierwotnych. Teraz najważniejsze jednak było dla nich zadomowienie się.
    - Od zawsze uwielbiałam obozować – powiedziała Charlotta piekąc piankę. 
    - Trochę to dziwne, że wysłali nas tutaj. Nie sądzicie, że to trochę dziwne? – zapytał Luke. 
   - Przestań doszukiwać się dziury w całym. Ciesz się, że tu jesteś i będziesz mógł zabijać kilkuset letnie wampiry – odpowiedział mu Hayden i pocałował Lucy w górę głowy.
    - Dobra zabawmy się – powiedziała Everly wstając.
   Dziewczyna odsunęła się kawałek dalej od ogniska i zaczęła śpiewać ruszając się w rytm śpiewanej piosenki. Lucy zaśmiała się, jednak po chwili sama do niej dołączyła. Pozostali zrobili to samo. Widać było, że naprawdę uwielbiają razem ze sobą spędzać czas. Ich krzyki i śmiechy najlepiej to pokazywały.W końcu należeli do Instytutu już od paru dobrych lat. Przez ten czas zdążyli się na prawdę zżyć ze wszystkimi łowcami.
    Dochodziła północ. Chris zatrzymał się i spojrzał na przyjaciół.
    - Dobra, ja odpadam – powiedział kierując się do jednego ze śpiworów.
    - Jak ty to i my też. Nie będziemy ci w końcu hałasować nad głową – dodała Amber.
   Po tych słowach wszyscy oprócz Lucille i Everly udali się do swoich śpiworów. Dziewczyny zaczęły między sobą szeptać. Po chwili jednak Lu odezwała się.
    - Zaraz wrócimy. Mała potrzeba fizjologiczna.
    Wszyscy potaknęli na znak, że rozumieją. Dziewczyny natomiast odwróciły się na pięcie kierując się w stronę lasu. Pozostali zaczęli zasypiać.
    Po załatwieniu swoich spraw dziewczyny zaczęły wracać do obozu. Pierwsza na miejsce dotarła Everly. Od razu stanęła jak wryta. Lucille nie wiedziała, dlaczego nie poszła od razu do śpiwora, jednak jak tylko przystanęła obok niej wiedziała już, o co jej chodzi. W całym swoim życiu nie widziały nic straszniejszego. Przed nimi, bowiem znajdowali się przyjaciele. Każdy z nich znajdował się poza swoim śpiworem. Dziewczyny podeszły bliżej, aby sprawdzić, co dokładniej się stało. Lucy odwróciła Haydena, ponieważ leżał na brzuchu. Gdy tylko zwrócił się twarzą do dziewczyny, zrobiło jej się nie dobrze. Miał otwarte oczy, pełne strachu. Jednak nie miał wyczuwalnego tętna. Nie żył. Z resztą tak, jak pozostali.
    - Co się tutaj stało? – zapytała Lucy, a jej oczy zaczęły zalewać się łzami.
   Jednak nie uzyskała odpowiedzi. W końcu było to pytanie retoryczne. Spojrzała ponownie na ciało swojego chłopaka. Na jego szyi malowały się dwie, małe rany zalane zasychającą już krwią. Teraz już nie miała wątpliwości, co się stało i kto za tym stał. Odpowiedzią na te pytania było jedno słowo – wampir. Miała zacząć się przygoda ich życia, jednak nie tak sobie ją wyobrażali. Mieli przeżyć ją w siódemkę.
    - Lucy, podejdź! – zawołała Everly machając do przyjaciółki prawą dłonią.
Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie. 
    - Patrz! – przyjaciółka wręczyła jej wycinek z gazety.
Lucille spojrzała na karteczkę, na której znajdowała się informacja.

"MYSTIC GRILL
PIĄTEK, 22.00
IMPREZA, NA KTÓREJ
NIE MOŻE CIĘ ZABRAKNĄĆ''

Cześć. W związku z tym, że jest to mój pierwszy post na tym blogu wypadałoby się przedstawić. Tak więc jestem Akrelyna i będziemy się widzieć w co trzecim poście. Mam nadzieję, że przypadnie wam mój styl pisania do gustu. Liczę na długie, wyczerpujące komentarze z waszej strony, jak i również na te krótkie, ponieważ to wszystko motywuje. No to do napisania za 6 tygodni. :) 

sobota, 9 sierpnia 2014

Prolog

Lucille Liar powoli zaczęła otwierać powieki. Wczorajszy wieczór był mocno przesadzony z alkoholem, ale ona mogła tylko dziękować bogu, że sprawił iż musiała być kierowcą i w czasie kiedy jej przyjaciele i jej chłopak upili się w sztok, ona była całkowicie trzeźwa. Przynajmniej nie miała teraz kaca.
Wstała i jak co rano przeciągnęła się na swoim wielkim łożu. Mieszkała w Instytucie Łowców Wampirów w Los Angeles. Siedziba Łowców znajdowała się w zabytkowym budynku w centrum miasta - Bradbury Building, w której tak samo według przejezdnych jak i miejscowych straszyło. Co oczywiście było mitem wymyślonym przez łowców, by nikt nie wchodził do ich siedziby. W końcu mógłby się nieco zdziwić wchodząc do zabytkowego budynku i zastając w nim najnowszą broń do zabijania wampirów. 
Mimo iż większość wydarzeń z poprzedniego wieczoru pamiętała jak przez mgłę, na samo wspomnienie któregoś z nich uśmiech sam cisnął jej się na usta. Szczególnie moment, gdy jej chłopak Hayden w czasie upojenia alkoholowego zaczął tańczyć na stole. Bezcenna chwila. Tym bardziej że Lucy (bo tak nazywali ją znajomi) miała zamiar wytoczyć mu kilka monologów na temat jego wczorajszego zachowania. Jeśli Hayden w ogóle będzie miał jeszcze siłę wstać, w co szczerze wątpiła. 
Szybko zrobiła poranną toaletę, licząc na to, że może uda jej się wymknąć na plażę, zanim zauważy ją matka i pośle na ćwiczenia wschodnich sztuk walk czy na coś innego, z czego miała się dziś zamiar zerwać. Wcisnęła się szybko w jedne ze swoich ulubionych czarnych rurek, zakładając do tego białą, luźną podkoszulkę. Zabierając torbę od Gucciego, na którą musiała zbierać trzy lata, wyszła z pokoju. 


Na korytarzach nie było żadnych pokojówek, co oznaczało, że pora jest jeszcze wczesna. Lucy rozejrzała się jeszcze raz, czy nikogo nie ma wokół niej i wyciągnęła z torebki papierosa. Co prawda była pełnoletnia, ale zarówno jej matka jak i cała rada, patrzyła nieprzychylnie na palaczy. Lucille nie paliła dużo, robiła to rzadko i tylko od wielkiej potrzeby, którą nie wiadomo czemu, odczuła teraz.
Zapaliła papierosa i miała zamiar szybko przemieścić się z najwyższego piętra budynku na ulicę. Idąc w stronę windy, z niesmakiem spoglądała na  wystrój budynku. Wszystko tu było tak okropnie stare, że brunetka czuła się czasami, jakby mieszkała w wielkim muzeum. Osiemnastowieczne wazy i rzeźby walały się po kątach, a stare tapety nadawały temu obrzydliwy wyraz. Po prostu okropność, ale Lucy nie mogła nic na to poradzić. Bardzo chciała się stąd wyrwać. Po chwili usłyszała za sobą jakieś kroki i jej serce zamarło.
- Lucy, stój! - usłyszała za sobą donośny głos jej matki Marry i zarazem przewodniczącej rady. Z szybkością światła wyciągnęła z buzi papierosa i odwracając się w stronę matki, schowała go za siebie.
- Tak, mamo? - zapytała Lucille z rękoma za sobą. Matka obrzuciła ją podejrzliwym spojrzeniem.
- Nie chowaj - powiedziała, wskazując na schowane ręce córki. - I tak widziałam. - Lucy wyciągnęła zza siebie papierosa z zakłopotaną miną i wrzuciła go do stającej obok barokowej wazy, kosztującej miliony.
- Lucille! To nie jest popielniczka! - skarciła ją matka, a po chwili westchnęła i spojrzała na córkę. - Chodź - nakazała, wskazując przed siebie na gabinet rady.
Lucy, odkąd pamiętała, nigdy nie była tam zaproszona. Gabinet rady był czymś w rodzaju Mordoru, nieosiągalnego i budzącego strach miejsca. 
- Stało się coś? - zapytała ze zdziwieniem w głosie dziewczyna.
- Zaraz zobaczysz - powiedziała Marry i ruszyła w kierunku wielkich, pozłacanych drzwi gabinetu, przy okazji powiewając przed idącą za nią Lucille materiałem jej drogiej, pięknej sukni.
W gabinecie, ku zdziwieniu Lucy, było sporo łowców, członkowie rady oraz - ku jej jeszcze większym zdziwieniu - jej kompani, z którymi wczoraj balowała na imprezie w Hollywoodzkiej dzielnicy. Za wielkim półokrągłym biurkiem stali już Parish, Vernon i Alestia - pozostali członkowie rady, do których chwile potem dołączyła również matka Lucy i ręką wskazała na jedyne wolne miejsce przed biurkiem. Lucy grzecznie usiadła i rozejrzała się po jej kompanach.
Na krzesłach obok niej siedzieli w kolejności: jej najlepsza przyjaciółka Everly, Hayden, Chris, Charlotta, Luke i Amber. Wszyscy wyglądali jednakowo. Jak żywcem wyjęci z serialu The Walking Dead. Ale Lucy wiedziała, co było tego przyczyną. Po prostu mieli kaca jak stąd do Meksyku po wczorajszych harcach. Lucy zauważyła też, jak Hayden mętnym wzrokiem spogląda na butelkę wody w ręku Everly. 
- Witajcie, dzieci - powiedziała Alestia, a wszyscy skrzywili się na słowo dzieci. Tak samo Lucy jak i jej brygada nie znosili, gdy tak się do nich zwracano. - Jak wiecie, nie zwołaliśmy was tu bez powodu. Otóż, otrzymaliście bardzo ważną misję od rady...
- Pewnie nie wiecie, ale Nowy Orlean to już przeżytek - wtrąciła dużo bardziej władczym tonem Marry. - Teraz mekką wampirów stało się inne miasto. Nie wiem, czy słyszeliście kiedyś o Mystic Falls, ale to tam musicie się wybrać i oczyścić miasto z tego ścierwa - dokończyła mama Lucille, a po chwili Parish wyszedł zza biurka i stanął za nami. Położył Lu i Haydenowi ręce na ramionach.
- Wasz wynajęty przez instytut autokar już na was czeka, macie być gotowi za dwie godziny - powiedział, po czym poklepał po plecach Haydena, a Lucy patrzyła, jak jej chłopak starał się zakryć to, o jakie zawroty głowy przyprawił go ten gest.  
- Na co jeszcze czekacie? - zapytała Marry. - Już do pokoi się pakować!
Lucy wbiegła do pokoju z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony, cieszyła się, że w końcu się stąd wyrwie. Już dawno nie polowała na wampiry i było jej brak tych emocji, ale z drugiej stało przed nią wyzwanie spakowania się w dwie godziny. Rzuciła się do szafy i otwierając walizkę, zaczęła wrzucać do niej wszystkie ciuchy, jakie wpadły jej pod rękę, bo wolała więcej czasu spędzić na pakowanie ekwipunku na wampiry niż męczyć się z ciuchami. Gdy już uznała, że więcej ubrań jej nie potrzeba podeszła do jeszcze jednej szafy i otworzyła ją na oścież. Mebel była pusty, ale na tylnej ścianie znajdował się sejf, a raczej ogromne drzwi do sejfu. Lucy przekręciła gałkę dwa razy w lewą stronę i cztery w prawą, a ogromne drzwi rozsunęły się i Lucy stanęła w komnacie pełnej kołków, trucizn, zbroi i wielu innych.
Wrzuciła do walizki osiem par, ciosanych przez speców od wampirów, kołków, trochę flakonów z werbeną oraz z tojadem - te tak na wszelki wypadek. Do tego swój nieodłączny naszyjnik z werbeną, kilka kusz na kołki i rękawic wyrzucających drewniane narzędzia zbrodni, parę napierśników i lekką jak piórko anty-wampirzą zbroję, którą zakładało się pod ubranie. Gdy uznała, że wszystko, co jest jej potrzebne, znajduje już w walizce, nałożyła pierścień chroniący przed śmiercią z rąk nadprzyrodzonego stworzenia (taki same miał każdy łowca) i ruszyła ku wyjściu.
Przed budynkiem byli już prawie wszyscy, brakowało tylko autokaru, który w ostatnim momencie musiał jechać zatankować paliwo. Lucy podeszła do Haydena, który właśnie łapczywie opróżniał kolejną butelkę wody i łapiąc go za rękę, oparła głowę o jego ramię.
- Sucho, co? - zapytała z uśmiechem na ustach, na co Hayden spojrzał na nią wzrokiem męczennika.
- Czemu mi nie powiedziałaś, żebym tyle nie pił? - zapytał z wyrzutem, a Lucille się zaśmiała.
- Bo i tak byś mnie nie posłuchał, prawda? - zapytała. 
- Prawda - powiedział i pocałował Lucy, a ona objęła chłopaka za szyję.
- Ej, młodzi, nie migdalić mi się tam, tylko wsiadać! - krzyknął kierowca autokaru, który własnie zajechał przed Siedzibę Łowców.
Lucy czuła, że to co stanie się w Mystic Falls, będzie przygodą jej życia. 


---------------------------------------------------------------------------------------

Jest prolog, napisany przeze mnie :) Powiem szczerze, że mam już dużo doświadczenia w opowiadaniach o Pamiętnikach Wampirów, bo sama mam dwa. Jednakże, nie jestem przekonana co do tej notki, ale to tylko moje zdanie, a resztę ocenicie wy. Za dwa tygodnie kolejna notka, a ja wracam z moim rozdzialikiem dopiero pod koniec września, więc mam nadzieję, że póki co, to wam wystarczy.
Sectus :)