sobota, 18 października 2014

Rozdział 5 - Jama

Lucy poczuła, jak jej ciało przeszywa dreszcz przerażenia. Od razu sięgnęła do tylnej kieszeni, gdzie trzymała pocisk z werbeną, ale wampir tylko pokręcił głową z nieodgadnionym uśmiechem na twarzy.
- Nie próbowałbym - powiedział niskim głosem z mocnym akcentem.
- Bo co? Zabijesz mnie, tak jak to zrobiłeś z moimi przyjaciółmi? - syknęła z podrażnieniem, nie zabierając ręki z pocisku w kieszeni jeansów.
- Jeśli mnie do tego zmusisz - odparł.
- Czego ode mnie chcesz?
- Porozmawiać. - Kol przeszywał ją wzrokiem, jednak dziewczyna ani myślała poddać się temu spojrzeniu. Wpatrywała się w niego z coraz to większą pogardą.
- Nie wdaję się w pogawędki z potworami - odparowała, ściągając brwi.
- Doprawdy? To co w tym momencie robisz? - Pierwotny przekrzywił głowę, a jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. Lucy podejrzewała, że skoro nie ma zamiaru jej na razie zabijać, to chce się na niej pożywić.
Skoro takie są zasady tej gry, to w to wchodzę, pomyślała Lucy i odwzajemniła uśmiech, robiąc krok w przód.
- No więc dobrze. Porozmawiajmy.
Przez moment pierwotny wydał się łowczyni zmieszany, ale mogłoby to być równie dobrze złudzenie, ponieważ od razu odzyskał pewność siebie.
- Masz zamiar mnie zabić? - To pytanie zbiło Lucy z pantałyku, ale nie dała po sobie tego poznać. Wywróciła oczami i zbliżyła się jeszcze o krok. - Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności - dodał z uśmiechem, odsłaniając kły, które wysunęły się na myśl o krwi.
- Jak sobie życzysz - syknęła, po czym natychmiast rzuciła w jego twarz pocisk z werbeną. Odwróciła się i zaczęła uciekać.
Wampir wydał z siebie zduszony krzyk, ponieważ werbena go poparzyła. Dziewczyna wiedziała, że to go spowolni. Jednak miała również świadomość tego, że nie jest w stanie daleko uciec, musiała więc natychmiast coś wymyślić.
Biegnąc tak w ciemnościach, zdołała tylko zauważyć, że znajduje się pomiędzy drzewami, w lesie. Przyśpieszyła, ale nie dane jej było zachować dopiero co wyrobionej prędkości, bo niespodziewanie straciła grunt pod nogami. Impulsywnie pisnęła, przerażona sytuacją, w której się znalazła.
Starała się wymacać dłońmi cokolwiek, co dałoby jej wskazówki odnośnie miejsca, w którym była, a raczej do którego wpadła. W końcu natknęła się na coś w rodzaju gałki od drzwi. Pociągnęła za ów przedmiot, a gdy jej oczy trochę przystosowały się do ciemności, była w stanie dostrzec wąski tunelik. Nie wiedziała, gdzie prowadzi (albo czy w ogóle gdzieś prowadzi), ale była świadoma, że nie wydostanie się z dziury inaczej jak tą drogą. A nawet jeżeli udałoby się jej wspiąć, mogłaby natrzeć się na Pierwotnego. Wzięła więc głęboki oddech i wsunęła się do tunelu.

***

Everly ze zdziwieniem uświadomiła sobie, w jakiej znalazła się sytuacji.
- Stop! - krzyknęła, a Damon odkleił się od jej szyi, którą tak namiętnie i zapamiętale całował.
- Psujesz chwilę - wymruczał jej do ucha, po czym przyciągnął ją do siebie. Łowczyni nie wiedziała, jakim cudem w ogóle było możliwe, że znaleźli się jeszcze bliżej.
- Co my wyprawiamy?
- Opisać ci w szczegółach, czy wystarczą ci takie słowa jak "gra wstępna"? - Wampir w końcu oderwał się od pieszczot i spojrzał swoim przenikliwym, czarnym wzrokiem na drobną Everly. Uśmiechał się tak szarmancko, że dziewczyna nieomal zapominała, z kim ma do czynienia.
- Damon... - wyszeptała, a uśmiech zniknął z jej drobnej twarzy. Wydawało jej się dziwne, jak szybko zniknęło to pożądanie, którego przed paroma chwilami nie mogła ujarzmić.
- Jeszcze bourbonu? - zaproponował i zniknął Everly sprzed oczu.
- Powinnam cię zabić. Po to tu właśnie przyjechałam - zaczęła powoli, opadając na sofę. - Dlaczego mącisz mi w głowie? Dla własnego bezpieczeństwa?
- Nie możesz po prostu zaakceptować faktu, że jesteś atrakcyjna?
- Jestem łowczynią.
- Atrakcyjną łowczynią - powiedział znad szklanki bourbonu. Everly potrząsnęła głową i pospiesznie do niego podeszła.
- Robisz to specjalnie. Omamiasz mnie, taki mają urok wampiry. Ale ja się temu nie poddam.
- To czemu stoisz tutaj przede mną bez swojej koszulki? - odparł zaczepnie, zbliżając się na odległość kilkunastu centymetrów.
Zanim dziewczyna zdążyła coś odpowiedzieć, drzwi główne się otworzyły, a w progu stanął przystojny brunet średniego wzrostu. Miał wysokie kości policzkowe i klasyczny prosty nos, ale wydawał się naprawdę pociągający. Dopiero gdy spojrzała mu w oczy, coś sobie uświadomiła.
- Witaj, braciszku - zaświergotał Damon z przymrużonymi oczami, ale uśmiech nie schodził z jego twarzy. Everly do tej pory wątpiła, czy ten wampir kiedykolwiek umiał przybrać poważną minę. Jednak kiedy spojrzała na Damona po słowach jego brata, zmieniła zdanie.
- Pierwotni znowu mieszają. Przed chwilą natknąłem się na Kola. Chciał dogonić jakąś dziewczynę, ale stanąłem mu na drodze. Niestety... nie na długo. - Przybysz wyrzucił z siebie słowa bardzo pospiesznie, jednak mimo to głos miał stonowany i spokojny.
Dopiero teraz Everly dostrzegła w jakim stanie jest brat Damona. Rozczochrane włosy i wyświechtana koszulka mogłyby świadczyć tylko o tym, że wdał się z kimś w bójkę albo o tym, że wrócił właśnie ze spotkania z bardzo ostrą laską. Nie wyglądał na takiego jak Damon, więc Everly stawiała na tę pierwszą opcję z bójką. Mężczyzna sprawiał wrażenie bardziej rozważnego, stanowczego.
- Jaką dziewczynę chciał dogonić? - spytała, zakładając koszulkę.
- Pierwszy raz ją widziałem. Długie ciemne włosy, duże kocie oczy... Nie wyglądała na osobę niezapoznaną z nadnaturalnymi istotami - odpowiedział jej ciemnowłosy, wchodząc głębiej do pomieszczenia. Dopiero teraz na dłużej zatrzymał na niej wzrok. To dlatego że wcześniej była w samym biustonoszu, czy dlatego że zadała to pytanie, zwracając na siebie uwagę?
- Lucy - wyszeptała, a przerażenie zaczęło się w niej gromadzić z każdą sekundą coraz bardziej. - Lucy, moja przyjaciółka, z którą tu przyjechałam, wspominała mi, że naszych przyjaciół zabił właśnie Pierwotny. I jestem prawie pewna, że wymówiła imię "Kol". O mój Boże, czy to możliwe, że coś mogło jej się stać?
Łowczyni zaskoczyła samą siebie. Po co wypowiadała to pytanie na głos? Dobrze znała odpowiedź. W końcu jej przyjaciółka sama chciała rozprawić się z tym Pierwotnym, który pozbawił życia jej chłopaka i resztę paczki.
- Chodźmy jej poszukać - zakomenderował brunet. Everly spojrzała na niego jak na wariata.
- Wy... pomożecie mi? Przecież jestem łowczynią. Dziwne, że jeszcze się ze mną nie rozprawiliście - stwierdziła zdezorientowana.
- Stefan nie jest skłonny zabijać ludzi, woli ich najpierw poznać i ocenić, czy warto ich pozbawiać żywotu - odparł Damon z wyczuwalną kpiną w głosie.
- Racja - potwierdził Stefan, po raz pierwszy uśmiechając się podczas ich rozmowy. - Zupełnie odwrotnie jest z tobą. Ale widocznie ta łowczyni musiała nieźle zakręcić ci w głowie.
Damon spojrzał na niego, jakby chciał nim rzucić o ścianę, ale Everly nie roztrząsała, dlaczego tak zrobił ani tego, co powiedział Stefan. Była zbyt zaabsorbowana losem swojej przyjaciółki.
- Pomożecie mi? - powtórzyła swoje pytanie, kierując je bardziej w kierunku tego milszego brata.
- Zrobimy, co się da. Możesz mi wierzyć lub nie, ale również chcemy się pozbyć Pierwotnych. Jeszcze nie doszliśmy do tego jak, ale...
- Zrobicie wszystko, co się da - dokończyła, powtarzając jego własne słowa. Uśmiech Stefana zmienił się ze sztucznego i wymuszonego na przyjazny, co było dziwnym zjawiskiem u wampira, przynajmniej z perspektywy Everly.
Damon minął dziewczynę bez słowa i wyszedł przez drzwi frontowe. Chociaż wyszedł to może złe słowo, dlatego że użył do tego swojej wampirzej mocy pędu, a Everly po sekundzie straciła go z oczu. Była kompletnie zdezorientowana i poirytowana zachowaniem wampira, co zaskakiwało ją w wielkim stopniu, ale była zmuszona zająć się losem swojej przyjaciółki, a nie relacją z krwiopijcą.
Everly wzięła głęboki oddech i wyszła z domu braci Salvatore, a za nią udał się milczący Stefan.

***

W tajemniczym tunelu było mokro i zimno. Na początku Lucy musiała się czołgać, dlatego teraz była cała ubrudzona wilgotną ziemią. Później przejście zaczynało się poszerzać, a grunt stopniowo zmieniał się w utartą ścieżkę, jakby ktoś szykował tę drogę do konkretnego celu. Może to była forma ucieczki z jakiegoś miejsca? Albo do, przemknęło przez myśl Lucy.
Dziewczyna nie wiedziała, jak długo znajduje się pod ziemią i starała się o tym nie myśleć. Przez chwilę jednak zastanawiała się, czy nie zawrócić. Możliwe, że Pierwotny już sobie odpuścił i zniknął. A nawet jeśli dalej tam na nią czekał i musiałaby się z nim zmierzyć, zdawałoby się to lepszą opcją od tej, którą wybrała.
Dobrze, że na moim miejscu nie ma Everly. Dziewczyna by oszalała przez klaustrofobię, pomyślała Lucy. Everly była teraz dla niej najważniejszą osobą. Jedynym człowiekiem, któremu ufa i jedynym człowiekiem, który wie na jej temat tak dużo. Musi się stąd wydostać choćby dla niej. Obie są uzupełnieniem siebie i jedna bez drugiej nie potrafiłaby tak dobrze funkcjonować. Mając tę świadomość, Lucy była bardzo zdeterminowana i wiedziała, że nie może się poddawać. Zaczęła liczyć kroki.
W pewnym momencie sklepienie było już tak wysoko, że dziewczyna mogła się wyprostować. Zrobiła piętnaście kroków, gdy ku jej zdziwieniu ukazał się ostry skręt dróżki w lewo. Kiedy zza niego wyszła, stanęła przed wielkimi metalowymi drzwiami.
Jedyne, o czym pomyślała, zanim nacisnęła klamkę, to nadzieja, że nie były zamknięte. Wzięła głęboki oddech i... drzwi wydały charakterystyczny odgłos, który świadczył o tym, że się otwierają. Pchnęła je mocno w przód, wchodząc do dużej jaskini, praktycznie pustej. Gdzieniegdzie były porozrzucane jakieś pudła, a w rogu stała lampa, która rzucała jedyne światło w pomieszczeniu.
- Kim jesteś? - usłyszała pytanie, ale nie widziała twarzy osoby, która je wypowiedziała.
- Lucille Liar. - Nie wiedziała, czy za dużo nie ryzykuje, przedstawiając się. - Mogłabym wiedzieć, gdzie się znajduję? - spytała odważnie, mimo że nie wiedziała, z kim rozmawia.
- Jesteś w Jamie - usłyszała męski, zachrypnięty głos, który brzmiał dość uroczo.
- Kim ty jesteś? - Lucy zbyła w głowie pytanie, które jej się nasunęło, na temat tego, czym jest Jama. Zadała natomiast to, które wydawało się być bardziej kluczowym w tym momencie.
Z cienia wyłonił się pokaźnej postury mężczyzna o ciemnych włosach i ostrych, ale chłopięcych rysach twarzy. W tak kiepskim świetle, nie dało się  po jego twarzy precyzyjnie ocenić, ile miał lat. Lucy obstawiała dwadzieścia trzy, cztery.
- Jestem Caleb - odparł niepewnie, ściągając brwi.
- Proszę, proszę! - Lucy usłyszała kolejny głos, zanim zdążyła coś odpowiedzieć, i ujrzała drugą osobę, wyłaniająca się z ciemności. Prawdopodobnie wyszła z jakiegoś przejścia, którego dziewczyna nie była w stanie dostrzec. - Witamy w naszym gronie kolejnego łowcę!
- Skąd wiesz, że jestem łowczynią? - zdziwiła się Lucy, przyglądając się niewiele starszej od siebie dziewczynie. Wyglądała na chłopczycę, mimo to wyraz twarzy miała dziennie uroczy. To nie było dobre dopasowanie.
- Jestem w stanie wyczuć swoich - odparła z uśmiechem, który wydał się Lucy nieszczery.
- Wy też jesteście łowcami? - Brunetka nie była w stanie ukryć zaskoczenia.
- Mystic Falls kryje więcej tajemnic, niż myślimy - wychrypiał Caleb.

***

Kochani, przepraszam, że tak późno. Kompletnie nie miałam czasu dla laptopa, poza tym mam cholerne problemy z internetem, którego najzwyczajniej w świecie NIE MA. Korzystam z przenośnego, a on jest wolniejszy niż ślimak. Rozdział nie jest do końca dopracowany, chyba miał wyjść trochę inaczej, ale wszystko potoczyło się, jak się potoczyło. Poczułam impuls, który kazał mi wprowadzić do opowiadania kilku ludzi po fachu. Po co dwie nastolatki mają same się zmagać z Pierwotnymi i robić sobie coraz to większe kłopoty?
Mam nadzieję, że pomimo kiepskiej formy, rozdział się Wam spodobał. :) Obiecuję, że jakiekolwiek błędy językowe czy interpunkcyjne poprawię jutro. A na tę chwilę: jeżeli takowe się pojawią, to przepraszam najmocniej.

Julss

sobota, 4 października 2014

Rozdział 4 - Nie jest tu zbyt pięknie



    Everly włóczyła się miedzy pijanymi, tańczącymi parami. Zastanawiała się nad tym jak poinformować Lucy o tym, że właśnie spoufaliła się z wrogiem dodatkowo narażając je na niebezpieczeństwo z jego strony. Żałowała tego, co zrobiła, no, ale skąd miała wiedzieć, kim jest chłopak, z którym właśnie miała przeżyć ciekawą noc. Przyjaciółka na pewno będzie jej wypominać, że nie słuchała wykładów w Instytucie i teraz właśnie ma przykład tego, co było podczas tych zajęć opisywane. Dziewczyna miała tylko nadzieję, że porządna dawka werbeny wbita w ciało wampira zdoła go na jakiś czas unieszkodliwić, przynajmniej do czasu wymyślenia jakiegoś sensownego planu.
   Rozmyślania dziewczyny przerwała Lucy, która z pośpiechem podeszła do niej. Na jej twarzy malowało się zdenerwowanie i podniecenie. Jej włosy były w nieładzie. Z pewnością przebywała ona niedawno na zewnątrz budynku i dzięki wiatrowi uzyskała taki efekt. Właściwie wyglądała całkiem nieźle. Nigdy właściwie nie musiała dbać o swój wygląd. Nie ważne w jakiej sytuacji, zawsze prezentowała się cudownie. Dziewczyny nie odzywając się do siebie wyszły na zewnątrz. Porozumiewały się bez słów. Obie wiedziały, że będzie to ważna rozmowa. Głośna muzyka nie sprzyjała takim pogawędkom.
   - Wiem, kto to jest – wyjąkała na jednym oddechu Lucille, gdy tylko znalazły się przed budynkiem, a Everly o mało, co serce nie podeszło do gardła.
   - Ale kto? – zapytała Jones próbując ukryć swoje zdenerwowanie.
   Dziewczyna miała nadzieję, że przyjaciółka nie mówi o wydarzeniu z łazienki. Liczyła, że dłużej uda się jej to zachować w tajemnicy przynajmniej przed nią. 
   - Wiem, kto zabił Haydena i resztę – wykrzyknęła brunetka, a jej towarzyszce od razu zrobiło się lżej na sercu, ponieważ nie znała jej małego sekretu.
   - Jak to? Kto to? Skąd?
  - Był tu. Pamiętasz jak wracałyśmy tamtego wieczoru do obozu? – zapytała, a Everly kiwnęła twierdząco głową. – Mijał nas wtedy pewien brunet, to właśnie był on. To Kol Mikaelson, brat słynnego Klausa. Jeden z pierwotnych.
   Jej przyjaciółka zasłoniła usta dłonią.  Nie mogła w to uwierzyć. Przecież one nie dadzą rady pokonać jednego z najstarszych wampirów.  Dodatkowo nie mogli liczyć na pomoc rady, ponieważ przez upartość Lucy już do niej nie należą. Chciała ponownie odwieść przyjaciółkę od pokonywania pierwotnego, jednak wiedziała, że to i tak nie przyniesie żadnego skutku. Tak, więc nie odzywała się czekając na rozkazy przyjaciółki, która zaczęła zawzięcie przeszukiwać swój plecak.
   - Okej. Musimy zgromadzić odpowiedni sprzęt – powiedziała Lucille. – Rozdzielmy się. Każda z nas niech zajmie się organizacją narzędzi. Przydałaby się też werbena, na słabsze wampiry. Może dzięki temu zawrzemy z nimi jakiś sojusz. Za wszelką cenę musimy zwyciężyć – dodała.
   Everly kiwnęła głową. Obie dziewczyny przytuliły się do siebie i rozeszły każda w inną stronę.
   Lucy udała się z powrotem do Mystic Grilla. Miała nadzieję, że wyciągnie więcej informacji od kelnera, czy innej przypadkowej osoby. Gdy weszła do środka budynku nie było już tam tak samo jak przedtem. Obok tulących się, cudnie wyglądających, zakochanych par znajdowały się pary, w których jeden z partnerów wgryzał się w szyję towarzysza, czy towarzyszki. Wyglądało to naprawdę obrzydliwie. Reszta nie zwracała na nich uwagi. Lucy nigdy w życiu nie widziała czegoś takiego. Nie miała pojęcia o tym, że poziom inteligencji wampirów wzrósł aż tak wysoko. Zastanawiała się, gdzie była władza miasta: policja, straż, pogotowie, cokolwiek. Musiała jakoś zareagować, ale nie miała pojęcia, co ma zrobić. Miała jakieś swoje gadżety, jednak ich ilość nie zachwycała.
   Po chwili Lucille spostrzegła siedzącą prawym rogu pomieszczenia młodą dziewczynę. Była w jej wieku. Jej włosy miały kolor brązu. Oczy również przybrały ciemny odcień. Ciemna cera dodawała jej uroku. Jednak jej zachowanie było bardzo dziwne. Dziewczyna miała sprzed sobą mapę. W ręku trzymała naszyjnik. Zamknęła oczy i zaczęła wymawiać jakieś słowa, których Lu nie mogła dosłyszeć. Nie zastanawiając się długo postanowiła podejść do nieznajomej.
   Gdy tylko pojawiła się przy jej stoliku zaczęły ją dopadać wątpliwości. Mimo to postanowiła zostać i dosiadła się naprzeciwko nastolatki. Jej towarzyska jednak nawet jej nie zauważyła, nadal miała zamknięte powieki. Teraz dziewczyna dokładnie mogła usłyszeć jej słowa, jednak nie rozumiała ich. Były one prawdopodobnie po łacinie, albo innym starym języku. Na mapce leżał siwy proszek, który zaczął zmieniać swoje położenie.
   - Wiedźma – pomyślała Lu nie odrywając wzroku od tajemniczej dziewczyny.
  Kiedy w końcu małe ziarenka zatrzymały się w jednym miejscu czarownica otworzyła oczy i spojrzała na towarzyszącą jej brunetkę. Była zaskoczona tym, że znajduje się przy niej. Przecież wszyscy wokoło niej byli zahipnotyzowani przez wampirów. Tak więc, dziewczyna musiała wiedzieć o tych wszystkich złych stworach niszczących jej ukochane miasto.
   - Kim jesteś? – zapytała mulatka.
   - Co to za zaklęcie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Lucy.
  Nie wiedziała, czy może tak od razu mówić, że jest łowcą i chce zabić Kola. Musiała przecież wiedzieć, czy dziewczyna jest osobą godną zaufania. W głębi duszy liczyła na to, że tak, ponieważ przydałaby się jej jakaś wiedźma.
   - Lokalizujące – odpowiedziała bez zastanowienia. – Jestem Bonnie – podała dłoń Lu, a ta ją uścisnęła.
   - Mieszkasz tu?
   - Tak od urodzenia. Jednak jak widzisz – wskazała ręką na parkiet. – Nie jest tu zbyt pięknie. A ty skąd wiesz o wampirach? Czym jesteś? – zapytała.
   - Łowcą – powiedziała Lu po chwili zastanowienia skarcając się za łatwowierność.
  - Oh. Mam nadzieję, że tobie uda się zniszczyć tą plagę potworów – powiedziała Bonnie. – To właśnie przez nie straciłam przyjaciółki, które stały się jednymi z nich. Jednak, aby zabić wszystkie wampiry na świecie, należy zabić pierwotnych. Jeżeli zabijesz jednego z nich znika cała stworzona przez nich linia.
   - Tak wiem. Zostałam już dokładnie w tym przeszkolona. Jednak jeszcze nigdy nie działałam przeciw pierwotnych. Wszyscy uważali, że wraz z przyjaciółmi jesteśmy zbyt młodzi na takie zadanie. Teraz jednak, gdy moi przyjaciele zostali zabici chcę odegrać się na ich mordercy – Kolu Mikaelsonie – powiedziała Lu na jednym oddechu.
   Bonnie spojrzała na nią zaskoczona. Widziała, że dziewczyna bardzo chce wygrać. Jej oczy świeciły wielkim zapałem do walki. Jednak pierwotny był wielkim wyzwaniem. Jej chłopak Jeremy nie raz próbował się za nich zabrać. Jego działania przynosiły jednak marny skutek.
   - Pomogę ci – powiedziała mulatka.
   Polubiła Lu. I wiedziała, że nie ma złych intencji. Ich rozmowa była naprawdę szczera. Miała ochotę współpracować z dziewczyną. Liczyła na to, że razem osiągną coś naprawdę wielkiego.

***
   Everly szła jedną z ulic Mystic Falls. Miała znaleźć jakąś broń, jednak nie miała pojęcia gdzie ma jej szukać. Miała nadzieję, że znajdzie jakiegoś miejscowego łowcę, który da jej kilka narzędzi, które przydadzą się w planie Lucy. Ufała przyjaciółce i wiedziała, że na pewno wymyśli coś sensownego.
   Minęło kilkanaście minut, a dziewczyna dalej nic nie znalazła. Usiadła na chwilę na ławce znajdującej się tuż przy drodze, aby pomyśleć gdzie by mogła pójść. Spojrzała na ziemię i zaczęła malować butem po piasku. Pomagało jej się to skupić. Zaczęła się zastanawiać nad tym, czym właściwie można zabić pierwotnego. Było to na wykładach w Instytucie, ale nigdy ich nie słuchała. Wolała w tym czasie słuchać muzyki w słuchawkach, czy myśleć o niebieskich migdałach.
   Kiedy podniosła głowę spostrzegła przed sobą bruneta. Jej serce zaczęło bić jak oszalałe. To był on. Wampir, którego potraktowała porządną dawką werbeny. Wiedziała, że teraz będzie szukał zemsty. Bała się. Włożyła rękę do kieszeni łapiąc za telefon. Gdyby nieznajomy chciał ją zaatakować ekspresowo wybrałaby numer do Lucy. Poradziłaby sobie sama, jednak jej cała broń została w marynarce, którą zostawiła w Mystic Grillu.
   - Widzimy się ponownie – odezwał się chłopak uśmiechając się zadziornie.
   - Odejdź ode mnie – powiedziała stanowczo Everly starając się nie okazywać przerażenia.
   - A więc jesteś łowcą… Wiesz, że umawianie się z wampirem jest takie nieprofesjonalne. A dodatek z werbeny naprawdę powalił mnie na kolana.
   Dziewczyna wstała z ławki, a być na równej wysokości, co jej towarzysz. Spojrzała mu prosto w oczy. Chłopak uśmiechnął się. Po chwili para przylgnęła do siebie namiętnie się całując.

***
   Lucy wyszła na zewnątrz. Polubiła Bonnie i cieszyła się, że zawarła z nią sojusz. Wyglądała na lojalną dziewczynę. Miały się jutro spotkać i porozmawiać o szczegółach ich planu. Dziewczyna obiecała, że przeszuka stare księgi z zaklęciami. Miały nadzieję, że znajdzie się tam coś co pomoże pokonać pierwotnego. Teraz jej głównym celem było właśnie to. Wiedziała, że ta "walka" potrwa o wiele więcej, niż jeden tydzień, ale to poświęcenie było na prawdę warte. Ma sznasę na pomszczenie śmierci Haydena i pozostałych. 
   Dziewczyna rozmyślając szła ulicą Mystic Falls. Wraz z Everly zamieszkały w jednym z opuszczonych domów. Nie miały ochoty dalej nocować w miejscu, gdzie zginęli ich przyjaciele. W pewnym momencie dziewczyna poczuła dreszcze. W głębi duszy coś jej mówiło, że ktoś ją śledzi. Jednak za każdym razem, gdy odwracała się do tyłu nikogo nie zobaczyła. Gdy już znajdowała się blisko budynku, w którym aktualnie mieszkała ktoś zagrodził jej drogę. Na początku dziewczyna nie wiedziała nawet jakiej płci jest ta osoba, było już po północy, więc widoczność na ulicy nie była znakomita. Nieznajoma osoba podeszła do niej. Kiedy znajdowała się tuż obok Lucy, dziewczyna rozpoznała tajemniczego osobnika. Był to nie kto inny, jak Kol Mikaelson. Dziewczynie zrobiło się słabo.

Przepraszam za ten rozdział. Wyszedł całkiem inaczej niż chciałam. Jednak przeziębienie trochę to uniemożliwia. Mam nadzieję, że zaakceptujecie jakiekolwiek błędy. No i tak jak dziewczyny zapraszam was na mojego własnego bloga: TUTAJ.