sobota, 9 sierpnia 2014

Prolog

Lucille Liar powoli zaczęła otwierać powieki. Wczorajszy wieczór był mocno przesadzony z alkoholem, ale ona mogła tylko dziękować bogu, że sprawił iż musiała być kierowcą i w czasie kiedy jej przyjaciele i jej chłopak upili się w sztok, ona była całkowicie trzeźwa. Przynajmniej nie miała teraz kaca.
Wstała i jak co rano przeciągnęła się na swoim wielkim łożu. Mieszkała w Instytucie Łowców Wampirów w Los Angeles. Siedziba Łowców znajdowała się w zabytkowym budynku w centrum miasta - Bradbury Building, w której tak samo według przejezdnych jak i miejscowych straszyło. Co oczywiście było mitem wymyślonym przez łowców, by nikt nie wchodził do ich siedziby. W końcu mógłby się nieco zdziwić wchodząc do zabytkowego budynku i zastając w nim najnowszą broń do zabijania wampirów. 
Mimo iż większość wydarzeń z poprzedniego wieczoru pamiętała jak przez mgłę, na samo wspomnienie któregoś z nich uśmiech sam cisnął jej się na usta. Szczególnie moment, gdy jej chłopak Hayden w czasie upojenia alkoholowego zaczął tańczyć na stole. Bezcenna chwila. Tym bardziej że Lucy (bo tak nazywali ją znajomi) miała zamiar wytoczyć mu kilka monologów na temat jego wczorajszego zachowania. Jeśli Hayden w ogóle będzie miał jeszcze siłę wstać, w co szczerze wątpiła. 
Szybko zrobiła poranną toaletę, licząc na to, że może uda jej się wymknąć na plażę, zanim zauważy ją matka i pośle na ćwiczenia wschodnich sztuk walk czy na coś innego, z czego miała się dziś zamiar zerwać. Wcisnęła się szybko w jedne ze swoich ulubionych czarnych rurek, zakładając do tego białą, luźną podkoszulkę. Zabierając torbę od Gucciego, na którą musiała zbierać trzy lata, wyszła z pokoju. 


Na korytarzach nie było żadnych pokojówek, co oznaczało, że pora jest jeszcze wczesna. Lucy rozejrzała się jeszcze raz, czy nikogo nie ma wokół niej i wyciągnęła z torebki papierosa. Co prawda była pełnoletnia, ale zarówno jej matka jak i cała rada, patrzyła nieprzychylnie na palaczy. Lucille nie paliła dużo, robiła to rzadko i tylko od wielkiej potrzeby, którą nie wiadomo czemu, odczuła teraz.
Zapaliła papierosa i miała zamiar szybko przemieścić się z najwyższego piętra budynku na ulicę. Idąc w stronę windy, z niesmakiem spoglądała na  wystrój budynku. Wszystko tu było tak okropnie stare, że brunetka czuła się czasami, jakby mieszkała w wielkim muzeum. Osiemnastowieczne wazy i rzeźby walały się po kątach, a stare tapety nadawały temu obrzydliwy wyraz. Po prostu okropność, ale Lucy nie mogła nic na to poradzić. Bardzo chciała się stąd wyrwać. Po chwili usłyszała za sobą jakieś kroki i jej serce zamarło.
- Lucy, stój! - usłyszała za sobą donośny głos jej matki Marry i zarazem przewodniczącej rady. Z szybkością światła wyciągnęła z buzi papierosa i odwracając się w stronę matki, schowała go za siebie.
- Tak, mamo? - zapytała Lucille z rękoma za sobą. Matka obrzuciła ją podejrzliwym spojrzeniem.
- Nie chowaj - powiedziała, wskazując na schowane ręce córki. - I tak widziałam. - Lucy wyciągnęła zza siebie papierosa z zakłopotaną miną i wrzuciła go do stającej obok barokowej wazy, kosztującej miliony.
- Lucille! To nie jest popielniczka! - skarciła ją matka, a po chwili westchnęła i spojrzała na córkę. - Chodź - nakazała, wskazując przed siebie na gabinet rady.
Lucy, odkąd pamiętała, nigdy nie była tam zaproszona. Gabinet rady był czymś w rodzaju Mordoru, nieosiągalnego i budzącego strach miejsca. 
- Stało się coś? - zapytała ze zdziwieniem w głosie dziewczyna.
- Zaraz zobaczysz - powiedziała Marry i ruszyła w kierunku wielkich, pozłacanych drzwi gabinetu, przy okazji powiewając przed idącą za nią Lucille materiałem jej drogiej, pięknej sukni.
W gabinecie, ku zdziwieniu Lucy, było sporo łowców, członkowie rady oraz - ku jej jeszcze większym zdziwieniu - jej kompani, z którymi wczoraj balowała na imprezie w Hollywoodzkiej dzielnicy. Za wielkim półokrągłym biurkiem stali już Parish, Vernon i Alestia - pozostali członkowie rady, do których chwile potem dołączyła również matka Lucy i ręką wskazała na jedyne wolne miejsce przed biurkiem. Lucy grzecznie usiadła i rozejrzała się po jej kompanach.
Na krzesłach obok niej siedzieli w kolejności: jej najlepsza przyjaciółka Everly, Hayden, Chris, Charlotta, Luke i Amber. Wszyscy wyglądali jednakowo. Jak żywcem wyjęci z serialu The Walking Dead. Ale Lucy wiedziała, co było tego przyczyną. Po prostu mieli kaca jak stąd do Meksyku po wczorajszych harcach. Lucy zauważyła też, jak Hayden mętnym wzrokiem spogląda na butelkę wody w ręku Everly. 
- Witajcie, dzieci - powiedziała Alestia, a wszyscy skrzywili się na słowo dzieci. Tak samo Lucy jak i jej brygada nie znosili, gdy tak się do nich zwracano. - Jak wiecie, nie zwołaliśmy was tu bez powodu. Otóż, otrzymaliście bardzo ważną misję od rady...
- Pewnie nie wiecie, ale Nowy Orlean to już przeżytek - wtrąciła dużo bardziej władczym tonem Marry. - Teraz mekką wampirów stało się inne miasto. Nie wiem, czy słyszeliście kiedyś o Mystic Falls, ale to tam musicie się wybrać i oczyścić miasto z tego ścierwa - dokończyła mama Lucille, a po chwili Parish wyszedł zza biurka i stanął za nami. Położył Lu i Haydenowi ręce na ramionach.
- Wasz wynajęty przez instytut autokar już na was czeka, macie być gotowi za dwie godziny - powiedział, po czym poklepał po plecach Haydena, a Lucy patrzyła, jak jej chłopak starał się zakryć to, o jakie zawroty głowy przyprawił go ten gest.  
- Na co jeszcze czekacie? - zapytała Marry. - Już do pokoi się pakować!
Lucy wbiegła do pokoju z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony, cieszyła się, że w końcu się stąd wyrwie. Już dawno nie polowała na wampiry i było jej brak tych emocji, ale z drugiej stało przed nią wyzwanie spakowania się w dwie godziny. Rzuciła się do szafy i otwierając walizkę, zaczęła wrzucać do niej wszystkie ciuchy, jakie wpadły jej pod rękę, bo wolała więcej czasu spędzić na pakowanie ekwipunku na wampiry niż męczyć się z ciuchami. Gdy już uznała, że więcej ubrań jej nie potrzeba podeszła do jeszcze jednej szafy i otworzyła ją na oścież. Mebel była pusty, ale na tylnej ścianie znajdował się sejf, a raczej ogromne drzwi do sejfu. Lucy przekręciła gałkę dwa razy w lewą stronę i cztery w prawą, a ogromne drzwi rozsunęły się i Lucy stanęła w komnacie pełnej kołków, trucizn, zbroi i wielu innych.
Wrzuciła do walizki osiem par, ciosanych przez speców od wampirów, kołków, trochę flakonów z werbeną oraz z tojadem - te tak na wszelki wypadek. Do tego swój nieodłączny naszyjnik z werbeną, kilka kusz na kołki i rękawic wyrzucających drewniane narzędzia zbrodni, parę napierśników i lekką jak piórko anty-wampirzą zbroję, którą zakładało się pod ubranie. Gdy uznała, że wszystko, co jest jej potrzebne, znajduje już w walizce, nałożyła pierścień chroniący przed śmiercią z rąk nadprzyrodzonego stworzenia (taki same miał każdy łowca) i ruszyła ku wyjściu.
Przed budynkiem byli już prawie wszyscy, brakowało tylko autokaru, który w ostatnim momencie musiał jechać zatankować paliwo. Lucy podeszła do Haydena, który właśnie łapczywie opróżniał kolejną butelkę wody i łapiąc go za rękę, oparła głowę o jego ramię.
- Sucho, co? - zapytała z uśmiechem na ustach, na co Hayden spojrzał na nią wzrokiem męczennika.
- Czemu mi nie powiedziałaś, żebym tyle nie pił? - zapytał z wyrzutem, a Lucille się zaśmiała.
- Bo i tak byś mnie nie posłuchał, prawda? - zapytała. 
- Prawda - powiedział i pocałował Lucy, a ona objęła chłopaka za szyję.
- Ej, młodzi, nie migdalić mi się tam, tylko wsiadać! - krzyknął kierowca autokaru, który własnie zajechał przed Siedzibę Łowców.
Lucy czuła, że to co stanie się w Mystic Falls, będzie przygodą jej życia. 


---------------------------------------------------------------------------------------

Jest prolog, napisany przeze mnie :) Powiem szczerze, że mam już dużo doświadczenia w opowiadaniach o Pamiętnikach Wampirów, bo sama mam dwa. Jednakże, nie jestem przekonana co do tej notki, ale to tylko moje zdanie, a resztę ocenicie wy. Za dwa tygodnie kolejna notka, a ja wracam z moim rozdzialikiem dopiero pod koniec września, więc mam nadzieję, że póki co, to wam wystarczy.
Sectus :)

6 komentarzy:

  1. Szybko zrobiła poranną toaletę, licząc na to, że może uda jej się wymknąć na plażę, zanim zauważy ją matka i pośle na ćwiczenia Wschodnich Sztuk Walk czy na coś innego, z czego miała się dziś zamiar zerwać. - wschodnich sztuk walki, nie widzę powodu, dlaczego to miałoby być z dużej litery.
    Osiemnastowieczne wazy i rzeźby walały się po kontach, a stare tapety nadawały temu obrzydliwy wyraz. - kątach, a nie kontach.

    Poza tym, właściwie jest okej.
    Pomysł mi się podoba, bo naprawdę niewiele jest opowiadań o Kolu, którego kocham całym sercem. Swoją drogą sama mam.
    Ale dalej. Styl stylem, ale czyta się w sumie dość lekko. O prologu niby nic tak wielkiego nie można powiedzieć. Ale gify. Powiem tyle, wyglądają okropnie. To opowiadanie w końcu i słowa mają nas naprowadzić na to, żebyśmy sobie wszystko wyobrazili, a gify jakby mają pokazać minę? Sytuację? Takie pójście na łatwiznę, jeśli ktoś nie potrafi dobrze czegoś opisać. Poza tym, zniekształcają post.
    Naprawdę, takie chwyty stosują o wiele młodsze osoby, gdy nie mają dobrych zdolności.
    Czekam na kolejną notkę.
    Pozdrawiam, Acrimonia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nominuję cię do Liebster Award! Szczegóły na moim blogu: http://mallaroy.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie się zapowiada. Z pewnością będę czytać :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Pamiętniki Wampirów mój ukochany serial i książka ♥ Jestem ciekawa czy wplączesz w to braci Salvatore i nasze kochane sobowtóry, przecież jadą do Mystic Falls, po nazwie miasta można zrozumieć, że opowiadanie będzie bardziej na podstawie serialu więc nie będzie aniołów, kitsune czy mrocznego wymiaru, z czego się cieszę bo łatwo było by to wszystko pomieszać. Ciekawi mnie czy będzie to historia o łowcach wampirów czy o samych wampirach...
    Dobra lecę czytać dalej :) Życzę weny alex2708.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń