sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 8. - Potrzebna pomoc

1876r. Nowy Orlean


   Elijah, Niklaus i Rebekah siedzieli w salonie swojej cudownej rezydencji. Uwielbiali to miejsce, ale jeszcze bardziej kochali to miasto. Było to ich miejsce na ziemi, gdzie stali się władcami i nie musieli martwić się, że ktoś zapragnie ich zabić. Rodzeństwo, jak zwykle wysłuchiwało opowieści starszego z braci, jak to ważne jest życie rodzinne i to, jak warto się troszczyć o siebie nawzajem mimo wszystko. Oczywiście każde z nich dobrze o tym wiedziało, jednak Elijah i tak postanawiał każdego dnia im o tym przypominać. W końcu byli potworami i w niektórych sytuacjach mogli zapomnieć o tym, co sobie nawzajem przysięgali. 
   Do pełni szczęścia brakowało jeszcze dwóch braci Mikaelsonów Kola i Finn'a. Oni jednak, nie lubili zbytnio spędzać czasu w rodzinnym gronie. Woleli rozpruwać ciała śmiertelników wypijając z nich całą krew, lub upijać się w pobliskich barach. Mimo wyrzutów ze strony brata dalej robili, to co chcieli nie przejmując się gadką o rodzinie. Uważali, że prędzej czy później i tak każde z nich pójdzie w swoją stronę, po tym jak znajdzie ich ojciec. 
    W końcu do domu przyszedł Kol. Jak zwykle uśmiechnął się do rodzeństwa kłaniając się. Uwielbiał z nich szydzić, po prostu sprawiało mu to taką samą przyjemność jak zabijanie. Podszedł do stołu i nalał sobie do szklanki trochę bursztynowego płynu. Wypił go za jednym przechyleniem naczynia.  Potem odwrócił się na pięcie i wyszedł. 
      Rebekah spojrzała na Klausa, który był zajęty przeglądaniem jakiejś gazety. 
      - Co to było? - odezwała się w końcu.
      Brunet podniósł na nią pytający wzrok. Jednak nic nie odpowiedział.
      - No z Kol'em - dodała po chwili. - Co się z nim ostatnio dzieje? Prawie w ogóle nie bywa w domu.
      Klaus uśmiechnął się zadziornie. Jego młodsza siostra zawsze uwielbiała robić z igły widły. Martwiła się o wszystko i wszystkich bez powodu. 
      - Kol to wolny strzelec. Bierz z niego przykład i też wyjdź się zabawić - odpowiedział tym samym zamykając buzię siostry. 

***
   Kol szedł lasem lekko pogwizdując. Był w bardzo dobrym humorze i nie zapowiadało się, żeby coś miałoby mu ten humor zepsuć. Jego życie miało się od tej pory zmienić. To miał być wielki przełom, a to wszystko dzięki małej miksturce, którą udało mu się zdobyć od jednej silnej wiedźmy mieszkającej w miasteczku. To wszytko miało mu pozwolić, na potęgę wśród braci.
   W końcu przyśpieszył jednak swoje tempo, ponieważ droga nie była zbyt krótka, a nie chciał tracić na nią czasu. Dzięki temu po kilku sekundach znalazł się na miejscu.
   Znajdował się przed ruinami jakiegoś budynku. Po miasteczku chodziły legendy, że mieszkał tutaj jakiś mężczyzna, który został zamordowany. Podobno straszył wszystkich ludzi, którzy weszli na jego posiadłość. Kol znał to miejsce od wielu lat. Pojawiały się tutaj tylko ludzie, które próbowały poradzić sobie ze swoją zmianą w wilka podczas pełni nie zabijając przy tym żadnego śmiertelnika. Tak więc o tej porze teren był czysty. I raczej na razie nikt nie miał zamiaru go nawiedzać, dlatego wampir miał czyste pole do popisu.
    Wszedł do środka. Wszystko zostało dokładnie przygotowane, tak jak to zaplanował. Został tylko jeden element. Doszedł już do takiego stanu, że nikt nie dałby rady już tego wszystkiego zniszczyć.
   W ogromnym pomieszczeniu, w którym właśnie się znajdował znajdowało się sporo śmiertelników, wampirów, czarownic, a nawet łowców. Większość z nich była osłabiona i leżała na podłodze. Jedynie kilka wiedźm odmawiało modlitwy nad rozłożoną, wielką księgą.
     - Witajcie - odezwał się brunet uśmiechając się szeroko.
     - Wszystko już gotowe - odezwała się jedna z czarownic, a pozostałe z nich nie przestawały odprawiać swoich modłów. - Wiesz co masz robić - dodała.
      W końcu wszystkie wiedźmy umilkły. Jedna z nich podała mężczyźnie fiolkę z zielonym płynem oraz strzykawkę. Chłopak chwycił ją pewnie, jednak kobieta nie miała zamiaru jej puszczać.
      - Pamiętaj, co obiecałeś - powiedziała. - W końcu nie robię tego z czystej uprzejmości.
      Kol uśmiechnął się ponownie do niej i odpowiedział miłym głosem.
      - Wiem. Dotrzymuję danego słowa, w końcu moim bratem jest Elijah.
      W tym momencie starsza kobieta puściła fiolkę i kiwnęła głową. Po chwili wyszła z budynku, a właściwie jego pozostałości, a tuż za nią podążyły pozostałe czarownice. Brunet czekał jednak, aż wszystkie z nich wyjdą na zewnątrz. Nie chciał, aby ktoś mu przeszkodził. W swoich rękach trzymał moc, która pozwoli mu na zostanie królem wszystkich istot magicznych. Nie znosił tego, że to zawsze Niklaus i Elijah byli najważniejsi i najbardziej szanowani w rodzinie i nie tylko. Zwyczajnie jego ciałem miotała złość, która z każdym dniem powiększała się o kilka milimetrów. Dzisiaj jednak nadszedł dzień, aby w końcu wybuchnąć i zmienić coś w swoim życiu.
      Kiedy w końcu Mikaelson zorientował się, ze nic mu nie przeszkadza zaczął stwarzać swoją armię. Najpierw nabrał w strzykawkę swoją krew, aby potem wlać ją do zielonego płynu. Miało to nadać mu panowanie. Jego krew miała stać się dla nim zapachem, którego się nie wyzbędą. Będą chcieli być z nim i mu służyć.
        W końcu gdy płyny się zmieszały mógł zacząć zajmować się swoimi ofiarami. Podchodził po kolei do każdej istoty. Wbijał się zębami w ich szyję, aby potem w ranę wstrzyknąć trochę magii. Każdy, który otrzymał swoją dawkę od razu tracił przytomność po to, aby zaraz obudzić się jako nowy potwór i poddany Kola. Istota dalej zachowywała swoje zdolności magiczne, czy rozum. Jednak wszystko było skierowane w stronę bruneta. Wszystkie działania musiały być wykonywane na jego rozkaz, czy korzyść.
       Gdy wszyscy się rozbudzili Kol uśmiechnął się sam do siebie. Wymawiając jakieś mało znaczące słowa. Teraz skoro miał już swoją armię, mógł pokonać pozostałych mieszkańców Orleanu, albo przekonać ich do siebie i swojej władzy. To właśnie było to, czego chciał.
           - Witam was kochani - odezwał się. - No to mam dla was pierwsze zadanie. Wybierzemy się na wycieczkę, do moich kochanych braci - dodał odwracając się na pięcie.
             Wszyscy bez wyjątku ruszyli za nim.

***
Teraźniejszość, Mystic Falls

     Lucy wraz z Calebem szła przez Las w poszukiwaniu miejsca, w którym miała znajdować się przyjaciółka dziewczyny. Wraz z nimi szedł Jeremy oraz Bonnie. Mulatka miała pomóc im zlokalizować miejsce przebywania Everly, jednak nie było to takie łatwe, ponieważ inna czarownica rzuciła zaklęcie, które to uniemożliwiało. 
       - Gdzie ona do cholery jest? - wybuchła Lucille. 
       - Krzyk nic nie pomoże - odpowiedział Caleb. - W końcu ją znajdziemy. 
       To jeszcze bardziej zdenerwowało dziewczynę. 
    - Wtedy może będzie za późno. Widziałeś nagranie - krzyknęła. - Nie chcę, żeby stała się potworem. Została mi tylko ona - dodała. 
       Chłopak nic nie odpowiedział. W końcu nie miał ochoty kłamać, skoro dziewczyna wie jakie jest prawdopodobieństwo, ze blondynka jeszcze żyje. To wszystko było kwestią sekund. Musieli ją znaleźć teraz, później nie będzie już dla niej ratunku. 
       Po chwili cała czwórka poczuła wielki podmuch wiatru. Jeremy upadł. Kiedy spróbował się podnieść spostrzegł, że tuż obok niego leży nie kto inny, jak sam Damon Salvatore. Zaśmiał się próbując ogarnąć co się właśnie stało. Wychodził na to, że mężczyźni właśnie się zderzyli. Obaj w końcu podnieśli się otrzepując swoje ubranie. 
          - Może tak byś trochę zwolnił - odezwał się Jer. 
        - A ty może byś się tak nie pojawiał znikąd - odpowiedział wampir, jednak w tym samym czasie spojrzał na Lucy nieco zaskoczony. - Uszanowanko - odezwał się. 
          Lucy uśmiechnęła się nieprzyjaźnie.  W końcu była łowczynią, a on wampirem. Na przyjaźń raczej nie liczyła. Chłopak jednak przerwał jej przemyślenia i odezwał się znowu. 
    - Czy ty nie należysz do tych dzieciaków, co właśnie przyjechali? Większość z was się wykruszyła. Tylko ty i ta blondyneczka zostałyście. A właściwie już tylko ty - dokończył. 
       Brunetka zruszyła się. Już miała ochotę przywalić facetowi, albo najlepiej go zabić. Jednak Caleb ją powstrzymał. 
         - On jest nietykalny. Przyjaciel pani szeryf - dokończył, a Damon wzruszył ramionami. 
     - Próbuj maleńka i tak ci się nie uda - odpowiedział Salvatore. - Wiem, że szukacie tej dziewczyny, tak się złożyło, że my akurat szukamy tego cwaniaczka odpowiedzialnego za to bagno. Tak więc może chcecie, może nie chcecie. Musicie przyjąć moją pomoc - dodał. 
         Cała czwórka zaczęła po sobie spoglądać. Właściwie przydałaby im się pomoc. W końcu im więcej poszukiwaczy tym lepiej. A Damon mógł się na coś przydać. Przecież jest wampirem i wie jak oni myślą. 
         - Zgoda - powiedziała Lucy i uścisnęła dłoń bruneta.


 Cześć. Kolejny rozdział z mojej strony. Mieliśmy małe problemy z jedną z autorek, ale już chyba wszystko jest okej i dalej piszemy. Rozdział według mnie ciekawy i dziewczyny chyba nie będą miały takiego problemu z wymyśleniem dalszej fabuły. Na to przynajmniej liczę. :*  Zachęcam do komentowania i zapraszam na mój nowy blog o aniołach ~klik~

środa, 19 listopada 2014

Rozdział 7 - To się zaczyna

   Lucy szła tuż obok Caleba przemierzając las. Kolejny raz robili bez sensowne kółko, które sprawiało, że chłopak stawał się coraz bardziej wkurzony. Co chwilę mówił dziewczynie, że nie ma to najmniejszego sensu, że tutaj jej nie znajdą. Jednak ona nie chciała go słuchać. 
   - Nie mogę stracić kolejnej osoby, na której mi zależy! - wykrzyknęła. 
   Chłopak przytulił ją do siebie. Miał nadzieję, że za chwilę wróci do siebie i w końcu będą mogli wymyślić jakiś genialny plan na unicestwienie pierwotnych. Właściwie nawet spodobało mu się to małe przytulanko, ponieważ na jego twarzy pojawił się uśmiech. 
   - Przedstawię ci kogoś - powiedział odsuwając się od dziewczyny. 
   Lucy spojrzała na niego załzawionymi oczami. Nie wiedziała dlaczego aż tak się martwi. Fakt Everly była jej najlepszą przyjaciółką, jednak to właśnie ona była najbardziej wytrwała i silna. Nigdy się nie załamywała, mimo tego bagna w którym przyszło jej żyć. Tym bardziej musiała się ogarnąć. Dodatkowo nie mogła pokazać Calebowi, że jest miękka, ponieważ mógłby to kiedyś wykorzystać i ją oszukać. A na to nie mogła sobie pozwolić. 
   - Kogo? - zapytała niepewnie. 
   - Przekonasz się - odpowiedział. 

***
   Stefan wraz z Damonem wrócili do swojego domu. Po tym, jak ich koleżanka zostawiła ich w środku lasu nie mieli ochoty jej szukać. W końcu to ona chciała od nich pomocy, a nie odwrotnie. Oboje nalali sobie po szklance ulubionego napoju i usiedli na kanapie. 
    - Niezłe ziółko z tej małolaty - powiedział Damon uśmiechając się do brata. 
    - Lepiej z nią nie zadzieraj. W końcu to łowca, a ty już masz z nimi trochę problemów - dodał jego brat, jak zwykle dbający o wszystko. 
   - Nie martw się. Lepiej zająłbyś się poznawaniem jej przyjaciółeczki. Może i ona jest równie seksowna. 
     Ich rozmowę przerwało stukanie do drzwi. Bracia nie zdążyli nawet powiedzieć "proszę", gdy w drzwiach stanęła średniego wzrostu blondynka. 
      - Rebekah - odezwał się Stefan wstając z kanapy. 
      - Co cię sprowadza w nasze skromne progi? - odezwał się jego brat. 
    - To nie pora na żarty - powiedziała dziewczyna z wyraźnym zdenerwowaniem na twarzy. - Mamy problem.... z Kolem. 
      Salvatorowie spojrzeli na siebie, a potem na towarzyszkę. Od kiedy to pierwotna przychodzi do nich z problemem związanym ze swoim bratem? Miała w końcu od tego swoich starszych braci. Którzy dbali tylko o swoją rodzinę, nikogo poza tym. 
    - Klaus, Elijaha i Finn wyjechali, a więc wy musicie mi pomóc - powiedziała Rebekah uprzedzając ich kolejne pytanie. 

    ***
   Caleb wraz z Lucy weszli do jednego z budynków mieszkalnych znajdujących się w centrum Mystic Falls - uroczego miasteczka, w którym właśnie się znajdowali. To właśnie tutaj brunetka miała poznać kogoś, kto miał pomóc jej w rozwiązaniu problemów. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że para wchodząc do środka nawet nie zapukała. Widać było, że chłopak był częstym gościem w tym właśnie miejscu. 
    Wnętrze budynku było tradycyjne. Na podłodze leżały kolorowe dywaniki, na ścianie wisiały rodzinne zdjęcia, na pułkach poustawiane były różne bibeloty. Od razu pokierowali się do pokoju znajdującego się po prawej stronie. Na kanapie oglądając telewizję siedział młody mężczyzna. Był to brunet, dobrze zbudowany o kremowej cerze. 
   - O cześć - uśmiechnął się na widok Caleba, jednak po chwili przeniósł wzrok na jego towarzyszkę. 
      Caleb podążając za jego wzrokiem od razu zareagował. 
    - To Lucy. Opowiadałem ci o niej ostatnio - dodał. - A to Jeremy, jeden z najlepszych miejscowych łowców. 
    Chłopak ukłonił się uśmiechając się promiennie. Sprawiał wrażenie przyjaznego i raczej niegroźnego. Jednak skoro był najlepszym łowcą w tym mieście to raczej nie jedno miał na sumieniu. W końcu było to miasto pełne wampirów. 
      - Pomożesz nam - odezwała się Lucille nadal mając łzy w oczach. 
      - Postaram się. Tylko o co chodzi? - odpowiedział chłopak wskazując na stolik znajdujący się w kuchni. 
     Para opowiedziała o wszystkich problemach dzisiejszego dnia, a właściwie kilku dni. Brunetka wspomniała również o swoim byłym chłopaku, o spotkaniu z Kolem i zaginięciem przyjaciółki. Dodała jednak również informacje o wiadomości zostawionej przez pierwotnego. Jeremy cały czas słuchał zastanawiając się nad rozwiązaniem. Walczył wiele razy z wampirami, znał dobrze pierwotnych, jednak nigdy nie odważył się im przeciwstawić, nie licząc kilku razów kiedy chciał obronić przyjaciół, czy rodzinę. Wiedział, że lepiej zostawić ich w spokoju. W końcu kiedy zabija się pierwotnego ginie cały linia wampirów stworzonych przez nich i pozostałe wampiry, a jego siostra Elena od niedawna również stała się wampirzycą. 
     - Macie jakiś plan? - zapytał po zakończeniu opowiadania historii przez dziewczynę. 
     - Mam, jednak jesteś nam w tym potrzebny - dodał Caleb. 
     W tym samym momencie zadźwięczał telefon Lucy. Dziewczyna wyjęła go z kieszeni i spojrzała na ekran. Dostała jedną wiadomość. Natychmiast ją otworzyła, było to nagranie. Brunetka zasłoniła usta ręką. Była na nim Everly. Leżała na ziemi z wielką raną na szyi z pewnością po ugryzieniu wampira. Było jednak w niej coś nadzwyczajnego. Była zbyt wielka, a zabarwienie wokół rany miało odcień zielonego. Coś było nie tak. Chłopcy od razu zaczęli spoglądać jej przez ramię. Jeremy spojrzał na Caleba. Oboje mieli przerażenie w oczach. Lucille od razu zorientowała się, ze coś jest nie tak. 
     - Co się dzieje? - zapytała. 
     - To się zaczęło - powiedział Caleb nie odrywając wzroku od Jeremy'ego.
    
*** 
    Rebekah siedziała obok braci Salvatore sącząc Burbona. Jej twarz była blada, mimo tego że przez kilkaset lat była martwa, było to nadzwyczajne zjawisko. Bracia również nie byli uśmiechnięci. Cała trójka zastanawiała się nad czymś. 
    - Musimy go powstrzymać - powiedział w końcu Damon. 
  - Zdecydowanie. Pamiętacie jak to wyglądało w 1867r. co ledwo go odratowaliśmy. Nie wiedziałam, że ponownie może to zrobić - dodała Rebekah.
     - Tylko dlaczego teraz wpadł na wznowienie działania? - zastanawiał się Stefan.
     - Coś musiało się zmienić ostatnio - dodała Rebekah. 
     - A kto ostatnio wpadł do Mystic Falls? - dodał Damon. 
     - Ta mała blondynka ze swoją zgrają - dokończył Stefan. 
     - No to mamy to. 

Cześć. Z góry przepraszam za opóźnienia, ale nawał pracy i obowiązków odbija się na blogu. Rozdział króciutki, ponieważ miałam pewien pomysł jednak nie chciałam go zbytnio rozwijać, ponieważ jestem ciekawa co moje współautorki wymyślą. Zapraszam do czytania. 

czwartek, 6 listopada 2014

Rozdział 6- Ździra

- Cholera, nigdzie jej nie ma!- zaklęła Everly, po raz kolejny przewracając się na nierównej ściółce
 i spadając w błoto, brudząc sobie nim łydki.  Stefan pomógł jej wstać.
- Wiesz, może łatwiej byłoby nam ją znaleźć, gdybyś powiedziała nam jak ona wygląda- zauważył Damon, nie zważając na mordercze spojrzenie Everly wycelowane w jego stronę.
- Uwierz mi, gdyby tu była, byłabym pierwszą osobą, która by ją zauważyła- odgryzła się Everly.
- Dobra stop! Lepiej skupmy się na szukaniu- powiedział Stefan mądrze i poszedł przodem. Everly dałaby sobie głowę uciąć, że słyszała, jak Stefan szepce do Damona coś w stylu 'trafiła kosa na kamień'. Everly jednak nie miała zamiaru sobie tym teraz zaprzątać głowy. Teraz najważniejsze było dla niej to, by znaleźć Everly, póki ktoś nie zrobi jej krzywdy, lub, co bardziej prawdopodobne, sama narobi sobie kłopotów.  Wychodziła z siebie, by w ciemnym lesie zauważyć Lucy, jednak nie widziała nic. Zaczynała naprawdę się martwić. Nie wiedząc czemu, czuła, że nie znajdzie Lucy na leśnej ścieżce. Za dobrze znała przyjaciółkę, by myśleć, że ta trzymała by się tak szablonowych rzeczy jak ścieżki. To do niej po prostu nie pasowało. Spojrzała w stronę braci Salvatore'ów. Wyraźnie nie mieli zamiaru zboczyć ze ścieżki. Czyżby się czegoś bali? Tylko, czy wampiry w ogóle dopuszczają do siebie takie uczucie jak strach? Eve szczerze w to wątpiła. Wszystkie wampiry które znała były zbyt dumne, by uznać czyjaś wyższość. Zawsze to ją w nich najbardziej denerwowało. Tylko, czego mogły się bać wampir?Odpowiedź szybko przyszła jej do głowy. Innych wampirów. Pierwotnych. Bo czy jest co innego? Tylko z tego, co Everly zapamiętała z lekcji wynikało, że u wampirów postrach sieje Klaus. Ogólne uczyli się całej hierarchii rodziny Pierwotnych. Najstarszy był Finn, niegroźny w ciągłej depresji z powodu swojego wampiryzmu, później Elijah, jego też nie trzeba się bać, honorowy, nie lubi krzywdzić innych. Chyba, że ma poważny powód. No i teraz wkraczamy w niebezpieczny teren. Klaus to istny postrach, nie było chyba nikogo, kto przeżyłby starcie z nim. Everly nigdy go nie poznała, ale już z opowieści wiedziała, że powinnam się bać. Następnie Kol, ten, który zaszedł Lucille za skórę. Najbardziej nieprzewidywalny, jednak słaby z niego strateg i to jego słaba strona. No i rodzynka, Rebekah wyjątkowo groźna i rozchwiana emocjonalnie. Everly zawsze skrycie pragnęła ją zabić. To własnie ona zabiła jej matkę i Eve obiecała sobie, że ją zabije. Z czasem jednak jej pragnienia zatarły się, dorosła i zrozumiała, że nie można żyć takimi pragnieniami. Teraz jednak zdarzyła się okazja, żeby dotrzymać dano złożonej zmarłej matce obietnicy.
Zerknęła jeszcze na Damona i Stefana i zaszła ze ścieżki w stronę jeszcze ciemniejszych, nieznanych terenów lasu. Przez kilka pierwszych minut zerkała co chwila za siebie, żeby zobaczyć czy wampirzy bracia nie zauważyli jej zniknięcia i nie ruszyli za nią w pościg. Nie wiedzieć czemu nie chciała tu ich towarzystwa. Błądziła po lesie, co chwila krzycząc imię Lucy. Wiedziała, że to nierozważne, krzyczeć na środku lasu prawdopodobnie pełnego wampirów, ale co innego jej teraz zostało? Lucy mogła już konać w agonii, będąc wysysana z krwi przed tego cholernego Kola pod praktycznie każdym drzewem, a z tego co powiedział, ten las jest wielki, co oznacza, że Everly nie ma tyle czasu, by przeszukiwać każde drzewo. Po chwili usłyszała za sobą jakiś szelest. Natychmiast odwróciła się w stronę dźwięku. Nic jednak nie zauważyła. Zbagatelizowała dźwięk, twierdząc, że to zwykły szum liści i poszła dalej. Gdy jednak znów usłyszała za sobą dźwięk, nie mogła tego zbagatelizować. Wiedziała co to znaczy. Musi uciekać. Szybko zdjęła szpilki i zostawiła je za sobą i zaczęła biec przed siebie. Nagle jednak o coś uderzyła. O coś twardego. Podniosła głowę i zobaczyła przed sobą sredniego wzrostu bruneta. Patrzył na nią mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Everly czuła, że gdzieś widziała już tę twarz, ale ze strachu przed nieznajomym za nic nie mogła sobie przypomnieć skąd.
- Ach, kolejna- westchnął brunet, a Everly wychwyciła cos dziwnego w jego głosie.- Jesteś przyjaciółeczką tej małej brunetki, co? Cóż, po takim temperamencie jaki miała spodziewałem się lepszych znajomości...
- Kim ty...- zaczęła Everly, ale nawet nie miała czasu dokończyć.  Nieznajomy wysunął kły i rzucił się na nią. Przed tym jak Eve straciła przytomność przypomniała sobie, skąd zna tę twarz. To był Kol.

- Specjalnie mnie tu sprowadziliście?- zapytała podejrzliwie Lucy.
- Ależ skąd. Nie mamy takich mocy. Poza tym, mamy teraz dużo więcej kłopotów niż szukanie pojedynczych naszych, choć skoro już jesteś, to twoja pomoc nam się przyda.- odpowiedział Caleb, stając przy biurku i nalewając sobie do szklanki Bourbona. Lucy zauważyła, że bardzo wiele osób tu ma słabość do Bourbona.
- Na czym miałaby polegać moja pomoc?- drążyła dalej. Wiedziała, że Caleb i jego przyjaciel to łowcy. Czuła ich energię, jednak miała dziwne wrażenie, że ich intencje nie są szczere. Lucy nie była tak naiwna jak jej przyjaciółka Everly i nie miała zamiaru zgodzić się na współpracę w ciemno. Caleb najwyraźniej nie spieszył się z odpowiedzią.-  Konkrety poproszę- powiedziała przez zacisnięte zęby.
- Coś ty taka nerwowa?- odezwał się z rogu pokoju kompan Caleba.- Caleb, powiedz jej, bo nie mam zamiaru się z nią kłócić. Nie jest tego warta.
Po tych słowach w Lucy zagotowała się krew.
- Coś ty taki dupek?- odgryzła się Lucy. Można było jej odmówić wszystkiego, ale nie temperamentu.
- Nie zwracaj na niego uwagi- odparł spokojnie Caleb wskazując na swojego przyjaciela.- Tom po prostu bardzo dawno nie zabijał wampirów i przez to jest taki nerwowy. Czuje się niespełniony.
- Wzruszyła mnie ta historia- warknęła tylko, bardziej do Toma niż do Caleba Lucille.
- Więc jak się nazywasz?- zapytał Caleb, puszczając mimo uszu wcześniejsza uwagę Lucy.
- Dlaczego miałabym ci to mówić?- Lucy bardzo lubiła takie gry na czas, choć wiedziała, że czasem to dość niekorzystne.- Najpierw chcę poznać twoje plany względem mnie.
- Niech ci będzie...- zaczął powoli, wychylając łyk bursztynowego płynu ze szklanki.- No więc, jak wiesz, to mekka wampirów, a my razem z Tomem, po prostu mamy zamiar się ich wszystkich pozbyć, zresztą, z twoją pomocą. Nikt cię tu nie zna i nie wie kim jesteś, mogłabyś być naszą wtyką.
Lucy wiedziała, że nie do końca to co powiedział jest prawdą, ale nie miała zamiaru zaprzeczać.
- Jak chcesz się niby pozbyć wszystkich wampirów?- dociekała dalej.
- To proste, musimy zabić Pierwotnych. Gdy zabijemy Pierwotnych, wszystkie wampiry przez nich stworzone zginą.
Lucy chwilę zastanawiała się nas jego propozycją, jednak już po chwili zrozumiała, co by to wszystko znaczyło, i że ta misja mogłaby spokojnie domagać się o kryptonim 'samobójstwo'. Lucille zaśmiała się pod nosem, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi. Miała zamiar po prostu wyjść z tego cyrku. Przy drzwiach jednak dopadł ją Caleb.
- Co ty robisz? Nie pomożesz nam?- zdziwił się łowca.- Jesteś Łowcą Wampirów, twoim obowiązkiem jest próbować doprowadzić do zagłady tych pijawek!
- To prawda, jednak nie wtedy, kiedy tyczy się to zadarcia z całą piątką Mikaelsonów. Nie jestem samobójczynią. Zależy mi na życiu tylko jednego z nich- odpowiedziała krótko Lucy.
Do wyjścia, które prowadziło z powrotem do lasu szła około piętnastu minut. Cały czas w towarzystwie natarczywego Caleba, próbującego przekonać ją do słuszności jego misji i wyraźnie gardzącego nią Toma. Lucy doszła w końcu do miejsca, w którym spotkała Kola pierwszy raz. Z daleka nikogo nie było widać. I wtedy zza drzew coś zauważyła. Pobiegła w stronę upatrzonego wcześniej miejsca. To co zobaczyła przeraziło ją. Na wilgotnej ściółce, szkarłatną cieczą (której Lucy za wszelką cenę nie chciała nazywać) napisane było jedno zdanie:

Mam twoją przyjaciółeczkę, co teraz zrobisz, ździro?

Lucy wiedziała, co to znaczy. Odwróciła się natychmiastowo w stronę Caleba, który stał z rozdziawioną buzią wpatrzony w napis. Nie chciała stracić kolejnej bliskiej jej osoby.
- Czy jeśli się do was przyłączę, pomożecie mi uratować Everly?- zapytała Lucy.
- Cóż... jeśli w to wejdziesz, to tak- przyznał Caleb, a Lucy spojrzała na niego z zaciętym spojrzeniem.
- Więc wchodzę.

---------------------------------------------------

Mamy następny rozdział! Wiem, że się spóźniłam, ale miałam problemy z internetem. Powiem szczerze, że długo zajęło wymyślenie mi dalszego wątka tuż po Julss, która naprawdę mnie zaskoczyła, mam jednak nadzieję, że nie spaprałam :)
Przy okazji zapraszam do mnie- SAMOREKLAMA ZAWSZE BOSKA!


sobota, 18 października 2014

Rozdział 5 - Jama

Lucy poczuła, jak jej ciało przeszywa dreszcz przerażenia. Od razu sięgnęła do tylnej kieszeni, gdzie trzymała pocisk z werbeną, ale wampir tylko pokręcił głową z nieodgadnionym uśmiechem na twarzy.
- Nie próbowałbym - powiedział niskim głosem z mocnym akcentem.
- Bo co? Zabijesz mnie, tak jak to zrobiłeś z moimi przyjaciółmi? - syknęła z podrażnieniem, nie zabierając ręki z pocisku w kieszeni jeansów.
- Jeśli mnie do tego zmusisz - odparł.
- Czego ode mnie chcesz?
- Porozmawiać. - Kol przeszywał ją wzrokiem, jednak dziewczyna ani myślała poddać się temu spojrzeniu. Wpatrywała się w niego z coraz to większą pogardą.
- Nie wdaję się w pogawędki z potworami - odparowała, ściągając brwi.
- Doprawdy? To co w tym momencie robisz? - Pierwotny przekrzywił głowę, a jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. Lucy podejrzewała, że skoro nie ma zamiaru jej na razie zabijać, to chce się na niej pożywić.
Skoro takie są zasady tej gry, to w to wchodzę, pomyślała Lucy i odwzajemniła uśmiech, robiąc krok w przód.
- No więc dobrze. Porozmawiajmy.
Przez moment pierwotny wydał się łowczyni zmieszany, ale mogłoby to być równie dobrze złudzenie, ponieważ od razu odzyskał pewność siebie.
- Masz zamiar mnie zabić? - To pytanie zbiło Lucy z pantałyku, ale nie dała po sobie tego poznać. Wywróciła oczami i zbliżyła się jeszcze o krok. - Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności - dodał z uśmiechem, odsłaniając kły, które wysunęły się na myśl o krwi.
- Jak sobie życzysz - syknęła, po czym natychmiast rzuciła w jego twarz pocisk z werbeną. Odwróciła się i zaczęła uciekać.
Wampir wydał z siebie zduszony krzyk, ponieważ werbena go poparzyła. Dziewczyna wiedziała, że to go spowolni. Jednak miała również świadomość tego, że nie jest w stanie daleko uciec, musiała więc natychmiast coś wymyślić.
Biegnąc tak w ciemnościach, zdołała tylko zauważyć, że znajduje się pomiędzy drzewami, w lesie. Przyśpieszyła, ale nie dane jej było zachować dopiero co wyrobionej prędkości, bo niespodziewanie straciła grunt pod nogami. Impulsywnie pisnęła, przerażona sytuacją, w której się znalazła.
Starała się wymacać dłońmi cokolwiek, co dałoby jej wskazówki odnośnie miejsca, w którym była, a raczej do którego wpadła. W końcu natknęła się na coś w rodzaju gałki od drzwi. Pociągnęła za ów przedmiot, a gdy jej oczy trochę przystosowały się do ciemności, była w stanie dostrzec wąski tunelik. Nie wiedziała, gdzie prowadzi (albo czy w ogóle gdzieś prowadzi), ale była świadoma, że nie wydostanie się z dziury inaczej jak tą drogą. A nawet jeżeli udałoby się jej wspiąć, mogłaby natrzeć się na Pierwotnego. Wzięła więc głęboki oddech i wsunęła się do tunelu.

***

Everly ze zdziwieniem uświadomiła sobie, w jakiej znalazła się sytuacji.
- Stop! - krzyknęła, a Damon odkleił się od jej szyi, którą tak namiętnie i zapamiętale całował.
- Psujesz chwilę - wymruczał jej do ucha, po czym przyciągnął ją do siebie. Łowczyni nie wiedziała, jakim cudem w ogóle było możliwe, że znaleźli się jeszcze bliżej.
- Co my wyprawiamy?
- Opisać ci w szczegółach, czy wystarczą ci takie słowa jak "gra wstępna"? - Wampir w końcu oderwał się od pieszczot i spojrzał swoim przenikliwym, czarnym wzrokiem na drobną Everly. Uśmiechał się tak szarmancko, że dziewczyna nieomal zapominała, z kim ma do czynienia.
- Damon... - wyszeptała, a uśmiech zniknął z jej drobnej twarzy. Wydawało jej się dziwne, jak szybko zniknęło to pożądanie, którego przed paroma chwilami nie mogła ujarzmić.
- Jeszcze bourbonu? - zaproponował i zniknął Everly sprzed oczu.
- Powinnam cię zabić. Po to tu właśnie przyjechałam - zaczęła powoli, opadając na sofę. - Dlaczego mącisz mi w głowie? Dla własnego bezpieczeństwa?
- Nie możesz po prostu zaakceptować faktu, że jesteś atrakcyjna?
- Jestem łowczynią.
- Atrakcyjną łowczynią - powiedział znad szklanki bourbonu. Everly potrząsnęła głową i pospiesznie do niego podeszła.
- Robisz to specjalnie. Omamiasz mnie, taki mają urok wampiry. Ale ja się temu nie poddam.
- To czemu stoisz tutaj przede mną bez swojej koszulki? - odparł zaczepnie, zbliżając się na odległość kilkunastu centymetrów.
Zanim dziewczyna zdążyła coś odpowiedzieć, drzwi główne się otworzyły, a w progu stanął przystojny brunet średniego wzrostu. Miał wysokie kości policzkowe i klasyczny prosty nos, ale wydawał się naprawdę pociągający. Dopiero gdy spojrzała mu w oczy, coś sobie uświadomiła.
- Witaj, braciszku - zaświergotał Damon z przymrużonymi oczami, ale uśmiech nie schodził z jego twarzy. Everly do tej pory wątpiła, czy ten wampir kiedykolwiek umiał przybrać poważną minę. Jednak kiedy spojrzała na Damona po słowach jego brata, zmieniła zdanie.
- Pierwotni znowu mieszają. Przed chwilą natknąłem się na Kola. Chciał dogonić jakąś dziewczynę, ale stanąłem mu na drodze. Niestety... nie na długo. - Przybysz wyrzucił z siebie słowa bardzo pospiesznie, jednak mimo to głos miał stonowany i spokojny.
Dopiero teraz Everly dostrzegła w jakim stanie jest brat Damona. Rozczochrane włosy i wyświechtana koszulka mogłyby świadczyć tylko o tym, że wdał się z kimś w bójkę albo o tym, że wrócił właśnie ze spotkania z bardzo ostrą laską. Nie wyglądał na takiego jak Damon, więc Everly stawiała na tę pierwszą opcję z bójką. Mężczyzna sprawiał wrażenie bardziej rozważnego, stanowczego.
- Jaką dziewczynę chciał dogonić? - spytała, zakładając koszulkę.
- Pierwszy raz ją widziałem. Długie ciemne włosy, duże kocie oczy... Nie wyglądała na osobę niezapoznaną z nadnaturalnymi istotami - odpowiedział jej ciemnowłosy, wchodząc głębiej do pomieszczenia. Dopiero teraz na dłużej zatrzymał na niej wzrok. To dlatego że wcześniej była w samym biustonoszu, czy dlatego że zadała to pytanie, zwracając na siebie uwagę?
- Lucy - wyszeptała, a przerażenie zaczęło się w niej gromadzić z każdą sekundą coraz bardziej. - Lucy, moja przyjaciółka, z którą tu przyjechałam, wspominała mi, że naszych przyjaciół zabił właśnie Pierwotny. I jestem prawie pewna, że wymówiła imię "Kol". O mój Boże, czy to możliwe, że coś mogło jej się stać?
Łowczyni zaskoczyła samą siebie. Po co wypowiadała to pytanie na głos? Dobrze znała odpowiedź. W końcu jej przyjaciółka sama chciała rozprawić się z tym Pierwotnym, który pozbawił życia jej chłopaka i resztę paczki.
- Chodźmy jej poszukać - zakomenderował brunet. Everly spojrzała na niego jak na wariata.
- Wy... pomożecie mi? Przecież jestem łowczynią. Dziwne, że jeszcze się ze mną nie rozprawiliście - stwierdziła zdezorientowana.
- Stefan nie jest skłonny zabijać ludzi, woli ich najpierw poznać i ocenić, czy warto ich pozbawiać żywotu - odparł Damon z wyczuwalną kpiną w głosie.
- Racja - potwierdził Stefan, po raz pierwszy uśmiechając się podczas ich rozmowy. - Zupełnie odwrotnie jest z tobą. Ale widocznie ta łowczyni musiała nieźle zakręcić ci w głowie.
Damon spojrzał na niego, jakby chciał nim rzucić o ścianę, ale Everly nie roztrząsała, dlaczego tak zrobił ani tego, co powiedział Stefan. Była zbyt zaabsorbowana losem swojej przyjaciółki.
- Pomożecie mi? - powtórzyła swoje pytanie, kierując je bardziej w kierunku tego milszego brata.
- Zrobimy, co się da. Możesz mi wierzyć lub nie, ale również chcemy się pozbyć Pierwotnych. Jeszcze nie doszliśmy do tego jak, ale...
- Zrobicie wszystko, co się da - dokończyła, powtarzając jego własne słowa. Uśmiech Stefana zmienił się ze sztucznego i wymuszonego na przyjazny, co było dziwnym zjawiskiem u wampira, przynajmniej z perspektywy Everly.
Damon minął dziewczynę bez słowa i wyszedł przez drzwi frontowe. Chociaż wyszedł to może złe słowo, dlatego że użył do tego swojej wampirzej mocy pędu, a Everly po sekundzie straciła go z oczu. Była kompletnie zdezorientowana i poirytowana zachowaniem wampira, co zaskakiwało ją w wielkim stopniu, ale była zmuszona zająć się losem swojej przyjaciółki, a nie relacją z krwiopijcą.
Everly wzięła głęboki oddech i wyszła z domu braci Salvatore, a za nią udał się milczący Stefan.

***

W tajemniczym tunelu było mokro i zimno. Na początku Lucy musiała się czołgać, dlatego teraz była cała ubrudzona wilgotną ziemią. Później przejście zaczynało się poszerzać, a grunt stopniowo zmieniał się w utartą ścieżkę, jakby ktoś szykował tę drogę do konkretnego celu. Może to była forma ucieczki z jakiegoś miejsca? Albo do, przemknęło przez myśl Lucy.
Dziewczyna nie wiedziała, jak długo znajduje się pod ziemią i starała się o tym nie myśleć. Przez chwilę jednak zastanawiała się, czy nie zawrócić. Możliwe, że Pierwotny już sobie odpuścił i zniknął. A nawet jeśli dalej tam na nią czekał i musiałaby się z nim zmierzyć, zdawałoby się to lepszą opcją od tej, którą wybrała.
Dobrze, że na moim miejscu nie ma Everly. Dziewczyna by oszalała przez klaustrofobię, pomyślała Lucy. Everly była teraz dla niej najważniejszą osobą. Jedynym człowiekiem, któremu ufa i jedynym człowiekiem, który wie na jej temat tak dużo. Musi się stąd wydostać choćby dla niej. Obie są uzupełnieniem siebie i jedna bez drugiej nie potrafiłaby tak dobrze funkcjonować. Mając tę świadomość, Lucy była bardzo zdeterminowana i wiedziała, że nie może się poddawać. Zaczęła liczyć kroki.
W pewnym momencie sklepienie było już tak wysoko, że dziewczyna mogła się wyprostować. Zrobiła piętnaście kroków, gdy ku jej zdziwieniu ukazał się ostry skręt dróżki w lewo. Kiedy zza niego wyszła, stanęła przed wielkimi metalowymi drzwiami.
Jedyne, o czym pomyślała, zanim nacisnęła klamkę, to nadzieja, że nie były zamknięte. Wzięła głęboki oddech i... drzwi wydały charakterystyczny odgłos, który świadczył o tym, że się otwierają. Pchnęła je mocno w przód, wchodząc do dużej jaskini, praktycznie pustej. Gdzieniegdzie były porozrzucane jakieś pudła, a w rogu stała lampa, która rzucała jedyne światło w pomieszczeniu.
- Kim jesteś? - usłyszała pytanie, ale nie widziała twarzy osoby, która je wypowiedziała.
- Lucille Liar. - Nie wiedziała, czy za dużo nie ryzykuje, przedstawiając się. - Mogłabym wiedzieć, gdzie się znajduję? - spytała odważnie, mimo że nie wiedziała, z kim rozmawia.
- Jesteś w Jamie - usłyszała męski, zachrypnięty głos, który brzmiał dość uroczo.
- Kim ty jesteś? - Lucy zbyła w głowie pytanie, które jej się nasunęło, na temat tego, czym jest Jama. Zadała natomiast to, które wydawało się być bardziej kluczowym w tym momencie.
Z cienia wyłonił się pokaźnej postury mężczyzna o ciemnych włosach i ostrych, ale chłopięcych rysach twarzy. W tak kiepskim świetle, nie dało się  po jego twarzy precyzyjnie ocenić, ile miał lat. Lucy obstawiała dwadzieścia trzy, cztery.
- Jestem Caleb - odparł niepewnie, ściągając brwi.
- Proszę, proszę! - Lucy usłyszała kolejny głos, zanim zdążyła coś odpowiedzieć, i ujrzała drugą osobę, wyłaniająca się z ciemności. Prawdopodobnie wyszła z jakiegoś przejścia, którego dziewczyna nie była w stanie dostrzec. - Witamy w naszym gronie kolejnego łowcę!
- Skąd wiesz, że jestem łowczynią? - zdziwiła się Lucy, przyglądając się niewiele starszej od siebie dziewczynie. Wyglądała na chłopczycę, mimo to wyraz twarzy miała dziennie uroczy. To nie było dobre dopasowanie.
- Jestem w stanie wyczuć swoich - odparła z uśmiechem, który wydał się Lucy nieszczery.
- Wy też jesteście łowcami? - Brunetka nie była w stanie ukryć zaskoczenia.
- Mystic Falls kryje więcej tajemnic, niż myślimy - wychrypiał Caleb.

***

Kochani, przepraszam, że tak późno. Kompletnie nie miałam czasu dla laptopa, poza tym mam cholerne problemy z internetem, którego najzwyczajniej w świecie NIE MA. Korzystam z przenośnego, a on jest wolniejszy niż ślimak. Rozdział nie jest do końca dopracowany, chyba miał wyjść trochę inaczej, ale wszystko potoczyło się, jak się potoczyło. Poczułam impuls, który kazał mi wprowadzić do opowiadania kilku ludzi po fachu. Po co dwie nastolatki mają same się zmagać z Pierwotnymi i robić sobie coraz to większe kłopoty?
Mam nadzieję, że pomimo kiepskiej formy, rozdział się Wam spodobał. :) Obiecuję, że jakiekolwiek błędy językowe czy interpunkcyjne poprawię jutro. A na tę chwilę: jeżeli takowe się pojawią, to przepraszam najmocniej.

Julss

sobota, 4 października 2014

Rozdział 4 - Nie jest tu zbyt pięknie



    Everly włóczyła się miedzy pijanymi, tańczącymi parami. Zastanawiała się nad tym jak poinformować Lucy o tym, że właśnie spoufaliła się z wrogiem dodatkowo narażając je na niebezpieczeństwo z jego strony. Żałowała tego, co zrobiła, no, ale skąd miała wiedzieć, kim jest chłopak, z którym właśnie miała przeżyć ciekawą noc. Przyjaciółka na pewno będzie jej wypominać, że nie słuchała wykładów w Instytucie i teraz właśnie ma przykład tego, co było podczas tych zajęć opisywane. Dziewczyna miała tylko nadzieję, że porządna dawka werbeny wbita w ciało wampira zdoła go na jakiś czas unieszkodliwić, przynajmniej do czasu wymyślenia jakiegoś sensownego planu.
   Rozmyślania dziewczyny przerwała Lucy, która z pośpiechem podeszła do niej. Na jej twarzy malowało się zdenerwowanie i podniecenie. Jej włosy były w nieładzie. Z pewnością przebywała ona niedawno na zewnątrz budynku i dzięki wiatrowi uzyskała taki efekt. Właściwie wyglądała całkiem nieźle. Nigdy właściwie nie musiała dbać o swój wygląd. Nie ważne w jakiej sytuacji, zawsze prezentowała się cudownie. Dziewczyny nie odzywając się do siebie wyszły na zewnątrz. Porozumiewały się bez słów. Obie wiedziały, że będzie to ważna rozmowa. Głośna muzyka nie sprzyjała takim pogawędkom.
   - Wiem, kto to jest – wyjąkała na jednym oddechu Lucille, gdy tylko znalazły się przed budynkiem, a Everly o mało, co serce nie podeszło do gardła.
   - Ale kto? – zapytała Jones próbując ukryć swoje zdenerwowanie.
   Dziewczyna miała nadzieję, że przyjaciółka nie mówi o wydarzeniu z łazienki. Liczyła, że dłużej uda się jej to zachować w tajemnicy przynajmniej przed nią. 
   - Wiem, kto zabił Haydena i resztę – wykrzyknęła brunetka, a jej towarzyszce od razu zrobiło się lżej na sercu, ponieważ nie znała jej małego sekretu.
   - Jak to? Kto to? Skąd?
  - Był tu. Pamiętasz jak wracałyśmy tamtego wieczoru do obozu? – zapytała, a Everly kiwnęła twierdząco głową. – Mijał nas wtedy pewien brunet, to właśnie był on. To Kol Mikaelson, brat słynnego Klausa. Jeden z pierwotnych.
   Jej przyjaciółka zasłoniła usta dłonią.  Nie mogła w to uwierzyć. Przecież one nie dadzą rady pokonać jednego z najstarszych wampirów.  Dodatkowo nie mogli liczyć na pomoc rady, ponieważ przez upartość Lucy już do niej nie należą. Chciała ponownie odwieść przyjaciółkę od pokonywania pierwotnego, jednak wiedziała, że to i tak nie przyniesie żadnego skutku. Tak, więc nie odzywała się czekając na rozkazy przyjaciółki, która zaczęła zawzięcie przeszukiwać swój plecak.
   - Okej. Musimy zgromadzić odpowiedni sprzęt – powiedziała Lucille. – Rozdzielmy się. Każda z nas niech zajmie się organizacją narzędzi. Przydałaby się też werbena, na słabsze wampiry. Może dzięki temu zawrzemy z nimi jakiś sojusz. Za wszelką cenę musimy zwyciężyć – dodała.
   Everly kiwnęła głową. Obie dziewczyny przytuliły się do siebie i rozeszły każda w inną stronę.
   Lucy udała się z powrotem do Mystic Grilla. Miała nadzieję, że wyciągnie więcej informacji od kelnera, czy innej przypadkowej osoby. Gdy weszła do środka budynku nie było już tam tak samo jak przedtem. Obok tulących się, cudnie wyglądających, zakochanych par znajdowały się pary, w których jeden z partnerów wgryzał się w szyję towarzysza, czy towarzyszki. Wyglądało to naprawdę obrzydliwie. Reszta nie zwracała na nich uwagi. Lucy nigdy w życiu nie widziała czegoś takiego. Nie miała pojęcia o tym, że poziom inteligencji wampirów wzrósł aż tak wysoko. Zastanawiała się, gdzie była władza miasta: policja, straż, pogotowie, cokolwiek. Musiała jakoś zareagować, ale nie miała pojęcia, co ma zrobić. Miała jakieś swoje gadżety, jednak ich ilość nie zachwycała.
   Po chwili Lucille spostrzegła siedzącą prawym rogu pomieszczenia młodą dziewczynę. Była w jej wieku. Jej włosy miały kolor brązu. Oczy również przybrały ciemny odcień. Ciemna cera dodawała jej uroku. Jednak jej zachowanie było bardzo dziwne. Dziewczyna miała sprzed sobą mapę. W ręku trzymała naszyjnik. Zamknęła oczy i zaczęła wymawiać jakieś słowa, których Lu nie mogła dosłyszeć. Nie zastanawiając się długo postanowiła podejść do nieznajomej.
   Gdy tylko pojawiła się przy jej stoliku zaczęły ją dopadać wątpliwości. Mimo to postanowiła zostać i dosiadła się naprzeciwko nastolatki. Jej towarzyska jednak nawet jej nie zauważyła, nadal miała zamknięte powieki. Teraz dziewczyna dokładnie mogła usłyszeć jej słowa, jednak nie rozumiała ich. Były one prawdopodobnie po łacinie, albo innym starym języku. Na mapce leżał siwy proszek, który zaczął zmieniać swoje położenie.
   - Wiedźma – pomyślała Lu nie odrywając wzroku od tajemniczej dziewczyny.
  Kiedy w końcu małe ziarenka zatrzymały się w jednym miejscu czarownica otworzyła oczy i spojrzała na towarzyszącą jej brunetkę. Była zaskoczona tym, że znajduje się przy niej. Przecież wszyscy wokoło niej byli zahipnotyzowani przez wampirów. Tak więc, dziewczyna musiała wiedzieć o tych wszystkich złych stworach niszczących jej ukochane miasto.
   - Kim jesteś? – zapytała mulatka.
   - Co to za zaklęcie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Lucy.
  Nie wiedziała, czy może tak od razu mówić, że jest łowcą i chce zabić Kola. Musiała przecież wiedzieć, czy dziewczyna jest osobą godną zaufania. W głębi duszy liczyła na to, że tak, ponieważ przydałaby się jej jakaś wiedźma.
   - Lokalizujące – odpowiedziała bez zastanowienia. – Jestem Bonnie – podała dłoń Lu, a ta ją uścisnęła.
   - Mieszkasz tu?
   - Tak od urodzenia. Jednak jak widzisz – wskazała ręką na parkiet. – Nie jest tu zbyt pięknie. A ty skąd wiesz o wampirach? Czym jesteś? – zapytała.
   - Łowcą – powiedziała Lu po chwili zastanowienia skarcając się za łatwowierność.
  - Oh. Mam nadzieję, że tobie uda się zniszczyć tą plagę potworów – powiedziała Bonnie. – To właśnie przez nie straciłam przyjaciółki, które stały się jednymi z nich. Jednak, aby zabić wszystkie wampiry na świecie, należy zabić pierwotnych. Jeżeli zabijesz jednego z nich znika cała stworzona przez nich linia.
   - Tak wiem. Zostałam już dokładnie w tym przeszkolona. Jednak jeszcze nigdy nie działałam przeciw pierwotnych. Wszyscy uważali, że wraz z przyjaciółmi jesteśmy zbyt młodzi na takie zadanie. Teraz jednak, gdy moi przyjaciele zostali zabici chcę odegrać się na ich mordercy – Kolu Mikaelsonie – powiedziała Lu na jednym oddechu.
   Bonnie spojrzała na nią zaskoczona. Widziała, że dziewczyna bardzo chce wygrać. Jej oczy świeciły wielkim zapałem do walki. Jednak pierwotny był wielkim wyzwaniem. Jej chłopak Jeremy nie raz próbował się za nich zabrać. Jego działania przynosiły jednak marny skutek.
   - Pomogę ci – powiedziała mulatka.
   Polubiła Lu. I wiedziała, że nie ma złych intencji. Ich rozmowa była naprawdę szczera. Miała ochotę współpracować z dziewczyną. Liczyła na to, że razem osiągną coś naprawdę wielkiego.

***
   Everly szła jedną z ulic Mystic Falls. Miała znaleźć jakąś broń, jednak nie miała pojęcia gdzie ma jej szukać. Miała nadzieję, że znajdzie jakiegoś miejscowego łowcę, który da jej kilka narzędzi, które przydadzą się w planie Lucy. Ufała przyjaciółce i wiedziała, że na pewno wymyśli coś sensownego.
   Minęło kilkanaście minut, a dziewczyna dalej nic nie znalazła. Usiadła na chwilę na ławce znajdującej się tuż przy drodze, aby pomyśleć gdzie by mogła pójść. Spojrzała na ziemię i zaczęła malować butem po piasku. Pomagało jej się to skupić. Zaczęła się zastanawiać nad tym, czym właściwie można zabić pierwotnego. Było to na wykładach w Instytucie, ale nigdy ich nie słuchała. Wolała w tym czasie słuchać muzyki w słuchawkach, czy myśleć o niebieskich migdałach.
   Kiedy podniosła głowę spostrzegła przed sobą bruneta. Jej serce zaczęło bić jak oszalałe. To był on. Wampir, którego potraktowała porządną dawką werbeny. Wiedziała, że teraz będzie szukał zemsty. Bała się. Włożyła rękę do kieszeni łapiąc za telefon. Gdyby nieznajomy chciał ją zaatakować ekspresowo wybrałaby numer do Lucy. Poradziłaby sobie sama, jednak jej cała broń została w marynarce, którą zostawiła w Mystic Grillu.
   - Widzimy się ponownie – odezwał się chłopak uśmiechając się zadziornie.
   - Odejdź ode mnie – powiedziała stanowczo Everly starając się nie okazywać przerażenia.
   - A więc jesteś łowcą… Wiesz, że umawianie się z wampirem jest takie nieprofesjonalne. A dodatek z werbeny naprawdę powalił mnie na kolana.
   Dziewczyna wstała z ławki, a być na równej wysokości, co jej towarzysz. Spojrzała mu prosto w oczy. Chłopak uśmiechnął się. Po chwili para przylgnęła do siebie namiętnie się całując.

***
   Lucy wyszła na zewnątrz. Polubiła Bonnie i cieszyła się, że zawarła z nią sojusz. Wyglądała na lojalną dziewczynę. Miały się jutro spotkać i porozmawiać o szczegółach ich planu. Dziewczyna obiecała, że przeszuka stare księgi z zaklęciami. Miały nadzieję, że znajdzie się tam coś co pomoże pokonać pierwotnego. Teraz jej głównym celem było właśnie to. Wiedziała, że ta "walka" potrwa o wiele więcej, niż jeden tydzień, ale to poświęcenie było na prawdę warte. Ma sznasę na pomszczenie śmierci Haydena i pozostałych. 
   Dziewczyna rozmyślając szła ulicą Mystic Falls. Wraz z Everly zamieszkały w jednym z opuszczonych domów. Nie miały ochoty dalej nocować w miejscu, gdzie zginęli ich przyjaciele. W pewnym momencie dziewczyna poczuła dreszcze. W głębi duszy coś jej mówiło, że ktoś ją śledzi. Jednak za każdym razem, gdy odwracała się do tyłu nikogo nie zobaczyła. Gdy już znajdowała się blisko budynku, w którym aktualnie mieszkała ktoś zagrodził jej drogę. Na początku dziewczyna nie wiedziała nawet jakiej płci jest ta osoba, było już po północy, więc widoczność na ulicy nie była znakomita. Nieznajoma osoba podeszła do niej. Kiedy znajdowała się tuż obok Lucy, dziewczyna rozpoznała tajemniczego osobnika. Był to nie kto inny, jak Kol Mikaelson. Dziewczynie zrobiło się słabo.

Przepraszam za ten rozdział. Wyszedł całkiem inaczej niż chciałam. Jednak przeziębienie trochę to uniemożliwia. Mam nadzieję, że zaakceptujecie jakiekolwiek błędy. No i tak jak dziewczyny zapraszam was na mojego własnego bloga: TUTAJ.

sobota, 20 września 2014

Rozdział 3- Złamana Przysięga

Lucy szła właśnie w stronę Mystic Grilla ramię w ramię z Everly, która, mimo iż nie była specjalnie przekonana do pomysłu Lucy, to jednak nie miała zamiaru zostawić przyjaciółki samej. Lucy jednak od razu zauważyła na twarzy przyjaciółki niepewność. Bo wiedzieć trzeba, iż faktem jest to, że plany Lucille nigdy nie kończyły się dobrze, żeby nie mówić, że parę razy prawie przez nie umarli. Dlatego też zawsze Hayden zawsze odwodził Lucy od tych pomysłów. Teraz jednak go nie było i Everly wiedziała, że nie uda jej się odwieźć Lucy od pomysłu samodzielnego polowania. Za dobrze znała Lucy, żeby pomyśleć, że po czymś takim, co stało się kilka dni temu, uda się ją jeszcze odwieźć od czegoś tak ekstremalnego jak zemsta na wampirze. To było po prostu niemożliwe.
Lucy za to rozmyślała o dawnych czasach, mimo iż ze każde wspomnienie Haydena pluła sobie w brodę. Przypominała sobie, kiedy to z Everly i Haydenem byli królami Akademii Łowców w Los Angeles. Co to były za czasy! Wtedy żadne z nich nie widziało w ich zajęciu nic niebezpiecznego. W zabijaniu wampirów widzieli jedynie zabawę. No, ale wtedy to była zabawa. Bo jak tu nazwać ekstremalnym przeżyciem walkę czterech wyszkolonych łowców z jednym młodym wampirem? Kiedy mieli po piętnaście lat, czyli nie znowu tak dawno temu, plaga wampirów była wręcz niewidoczna. W milionowym Los Angeles było ich najwyżej tysiąc, a samych łowców trzy razy tyle. Jednak dwa lata temu stało się coś, co łowcy nazywają Epidemią. Liczba wampirów w większych miastach wzrosła ponad dziesięciokrotnie, a łowcy padali jak muchy, w takim wysypie. Nie widomo z czego wzięła się ta Epidemia, ale Lucy twierdziła, że to zapewne przez powrót Pierwotnych, a szczególnie tego całego Klausa, na którego ich Instytut bez skutków poluje przez lata. Oczywiście do polowań na Pierwotnych nigdy nie została zaliczana Lucy, ani żadne z jej przyjaciół. Na Pierwotnych polowali członkowie Rady, a w tym matka Lucille, jednak wcale nie pomagało to, że Pierwotni zakładają z innymi wampirami mniej lub bardziej chciane sojusze i są strasznie sprytni.
I takim właśnie sposobem Lucy stała się potworem w wieku siedemnastu lat. Dzieciństwa nigdy nie miała, bo tego nigdy nie miała. Ciężko mieć normalne dzieciństwo kiedy zamiast uczyć się matematyki, chemii itp. uczysz się rzucania kołkami i mieszania zabójczych mieszanek werbeny. Ale mimo to starała się pozostawać normalna, jednak wraz z Epidemią każdy z łowców musiał stać się bezwzględny. Lucy jednak nie potrafiła się taką stać. Stała się potworem dopiero, gdy w walce z wampirami zginęła jej młodsza siostra- Katina i jej ojciec. Wtedy właśnie stała się najskuteczniejszą łowczynią z młodego pokolenia. Coś w niej po prostu pękło, ale teraz, kiedy przez te bestie straciła kolejną ważną dla niej osobę, była jeszcze bardziej zawzięta niż wcześniej.Wiedziała, że nie odpuści, póki nie zgładzi tego wampira.
W tym momencie zadzwoniła komórka Lucy. Dziewczyna wyciągnęła zza skórzanej kurtki dotykowego samsunga i odebrała telefon od dobrze znanego numeru.
- Halo?
- Lucy?! Lucy gdzie jesteś? Wiem wszystko! Czy Everly też przeżyła? Wracajcie natychmiast!- wrzeszczała do słuchawki rozgorączkowana matka Lucy. Lucy już tak długo unikała telefonów od niej, że uznała, że trzeba w końcu odebrać. 
- Tak, Everly jest ze mną, ale skąd wiecie co się stało?- zapytała zdziwiona brunetka.
- Z gazet. Wszędzie piszą o zuchwałym mordzie nastolatków w Mystic Falls- odpowiedziała i zrobiła krótką przerwę.- Macie natychmiast wracać do Instytutu!
Lucy westchnęła przeciągle.
- Poczekaj chwilę- powiedziała Lucy do Everly zasłaniając słuchawkę dłonią, po czym oddaliła się za jeden z budynków. Wiedziała, że jest tylko jeden sposób, by dokończyć polowanie.
- Nie, nie wrócę. Ja Lucille Amy Liar zaawansowany łowca wampirów w tym momencie wypieram się Rady oraz Stowarzyszenia Łowców, od dziś nie jestem już jednym z was!- Lucille z podniesionym głosem wypowiedziała słowa Złamanej Przysięgi.
Każdy łowca, przed pierwszym profesjonalnym polowaniem składał Przysięgę Łowcy i stawał się tak jakby pracownikiem dla Rady. Był od nich kompletnie zależny. Jednak gdy ze świadomością swoich słów odmawiało się słowa Złamanej Przysięgi, która łamała wcześniejszą przysięgę, przestwało się być łowcą, a Instytut nie miał na ciebie żadnego wpływu. Jednak to, że Lucille w tym momencie straciła status łowcy, nie oznaczało, że nim nie była. Nie straciła swojego talentu i umiejętności i miała zamiar zgładzić wampira, który zabił jej przyjaciół na własną rękę.
- Nie, Lucy, tylko nie to!...- krzyczała przez telefon jej matka, ale Lucy z całą siłą rzuciła komórkę na ziemię i zgniotła ją obcasem. Mogła być na podsłuchu, albo mogli ją przez to znaleźć. Zerwała również z siebie naszyjnik z werbeną, który był również namierzaczem i rzuciła go daleko przed siebie. Jako łowczyni uczyła się, jak powstrzymać urok wampira, a werbena była w tym naszyjniku tylko na wszelki wypadek. Wiedziała, że skończyła właśnie swoje życie i teraz zacznie nowe. Inne i odmienione, ale i niebezpieczniejsze, ale wiedziała, że postąpiła słusznie.
Wróciła do czekającej na schodach Everly z kamienną twarzą. Dziewczyna najwyraźniej wiedziała, kto do Lucy zadzwonił.
- Lucy, co ty zrobiłaś?- zapytała z przerażeniem przyjaciółka Lucy.
- Daj mi swoją komórkę i naszyjnik- zażądała Lucy wyciągając rękę do Eve. 
- Co ty zrobiłaś?!- zapytała mocniejszym głosem przyjaciółka Lucille.
- Daj- powtórzyła przez zaciśnięte zęby brunetka, a Everly z niechęcią wyciągnęła z torebki swoją komórkę oraz zdjęła z szyi naszyjnik i podała obydwa przedmioty Lucy. Lucille szybkim ruchem rzuciła telefon o ścianę, rozdrabniając go na malutkie kawałeczki a naszyjnik wrzuciła do kosza na śmieci.
- Lucy! Właśnie ściągnęłam na ten telefon nową składankę Skrillex'a!- skarżyła się Everly, ale chyba dopiero po chwili doszło do niej jaki co oznaczał gest Lucy, bo zakryła usta dłońmi.- Boże, Lucy, ty chyba się nie wyparłaś?!- spojrzała przenikliwie na przyjaciółkę, Everly.- Czyś ty oszalała?! Co my teraz zrobimy?!
No tak, pomyślała Lucy, panikowanie leży w naturze Everly. Brunetka westchnęła i kucnęła przy przyjaciółce poklepując ją po plecach.
- Nie było innego wyjścia, ja go muszę znaleźć- powiedziała cicho, starając się wytłumaczyć Eve swoje zachowanie. Everly podniosła głowę, spoglądając Lucille w oczy.
- To byli też moi przyjaciele- powiedziała brunetka, a samotna łza spłynęła jej po twarzy.- Na co czekamy? Ruszajmy do Mystic Grilla.

Lucy i Everly w akompaniamencie głośnych gwizdów napalonych mężczyzn ruszyły w kierunku baru. Obie wyglądały jak milion dolarów. Nie dlatego, że chciały się ładnie prezentować. Po prostu wiedziały, że na wampiry łatwiej będzie im polować, kiedy będą dla krwiopijców kuszące. Lucy ubrała się w rozkloszowaną, skórzaną spódnicę, zakolanówki, za którymi schowane miała fiolki z werbeną, oraz zwykłą białą podkoszulkę i skórzaną kurtkę, za którą kryły się kołki. Proste włosy opadały jej na dekolt. Everly za to ubrała neonowo różową mini spódnicę, białą podkoszulkę, wysokie, czarne szpilki i duże okrągłe kolczyki. W tym stroju z pewnością mogłaby zdobyć każdego. Lucy lubiła być w centrum uwagi, Everly też, ale teraz akurat nie był to najlepszy moment. Lucy podeszła do baru i zamówiła wódkę z lodem. Musiała się rozluźnić. Nie miała pojęcia od czego ma zacząć, w poszukiwaniach.Jednak już po chwili zauważyła, jak Everly zadziornie uśmiecha się i puszcza perskie oczka. Lucy spojrzała na przystojniaka przy barze, z którym flirtowała Everly. Był to niewysoki brunet, z pięknymi drapieżnymi oczami o zniewalającym uśmiechu. W ręku trzymał szklankę bourbona.
- To ja idę na poszukiwania- powiedziała Everly i podeszła do bruneta. Lucy w tym czasie zamówiła jeszcze jedną wódkę. Wiedziała, że Everly dużo jej nie pomoże, ale nie sądziła, że tak szybko zostanie sama. No, ale cóż miała zrobić. 
Po godzinie, w czasie której nie zdarzyło się nic niezwykłego Lucy zauważyła po przy jednym ze stolików mężczyznę. Nie byle jakiego mężczyznę. Lucille dałaby sobie głowę odciąć, że skądś go zna. Złapali ze sobą kontakt wzrokowy i minęło kilka minut zanim Lucy uświadomiła sobie skąd zna bruneta. Było już jednak za późno. Wampir zauważył pierścień Lucy i zanim zdążyła zerwać się z krzesła, zniknął w wampirzym tempie. Lucy wybiegła jeszcze za nim z knajpy, jednak nie długo potrzebowała, by zrozumieć, że wampir zwiał. Wróciła cała wściekła do baru. Prawie go miała. 
- Co to był za koleś, tam?- powiedziała wskazując na miejsce z którego zniknął wampir.
- To był Kol Mikaelson, ale dobrze ci radzę, lepiej trzymaj się od niego z daleka- powiedział barczysty blondyn przy barze. 
- Nie ma takiej opcji- odpowiedziała Lucy, szczęśliwa z tego, że odkryła tożsamość zabójcy. Sprawa się jednak komplikowała, zabójcą był Pierwotny, tak jak się obawiała. 

***

Nie minęło piętnaście minut, jak Everly wraz ze swoim nowym znajomym z baru trafili do męskiej łazienki. Everly potrzebowała odskoczni, a każdy wiedział, że dłuższe związki nie były w jej stylu, ona potrzebowała jednorazowych przygód, nic więcej. 
Usiadła się na jednym z kranów, a brunet przycisnął ją do lustra. Nie wiedziała nawet jak ma na imię, ale nie obchodziło jej to. Aż do chwili kiedy zobaczyła jak brunet patrzy jej się w oczy. Jego źrenice rozszerzyły się, a ona wiedziała już kim jest.
- Nie będziesz krzyczeć, ani pamiętać niczego z tej nocy- powiedział, a Everly udała zrozumienia, kiwając głową, a gdy pewien swojej zdobyczy wampir odsłonił kły, wyciągnęła zza dekoltu strzykawkę z porażającą ilością werbeny i szybko wiła ją wampirowi w szyje. Przez chwilę słyszała krzyki bruneta, jednak po chwili, nieprzytomny wampir upadł na podłogę. 
Everly spojrzała na krwiopijce z pożałowaniem.
- I co ja teraz z tobą zrobię? Lucy mnie zabije.

-------------------------------------------------------------------------------

No, mamy rozdział 3. Cieszę się, że mogę tu w końcu napisać, bo chyba jeszcze trochę, a zapomniała bym o tym blogu. Czytałam rozdziały dziewczyn i mam nadzieję, że spodoba im się moja kontynuacja ich rozdziałów. Teraz mam strasznie dużo obowiązków, więc ledwo znalazłam czas na ten post, ale chyba nie wyszedł nawet najkrótkszy :) W wolnej chwili zapraszam na mój autorski blog- Pod Skrzydłami Kosogłosa - Raklama zawsze dobra :)
PS: Butelka bourbona dla tego kto zgadnie kim był brunet unicestwiony przez Everly :)))) 


sobota, 6 września 2014

Rozdział 2 - Senny koszmar

Przed oczami Lucy znajdowały się tylko różnorodne, potężne drzewa, porozsiewane gęsto na ogromnym obszarze. Nie wiedziała, w jakim jest miejscu, ale czuła, że przebywanie nocą w tajemniczym lesie może przynieść jej same kłopoty. Rozglądnęła się dookoła, ale nic nie przykuło jej uwagi. Postanowiła, że ruszy w którąś ze stron.
Słyszała tylko trzeszczenie gałęzi pod swoimi stopami, poza tym głucha cisza. Nie była pewna, czy to wszystko tak właśnie powinno wyglądać. Nagle usłyszała jakiś nieznany dla niej szmer za plecami, więc natychmiast obejrzała się w tamtą stronę. Dojrzała potężne, stare drzewo, ale nie potrafiła go nazwać. Zamiast tego skupiła się na tym, co zza niego wystawało. Gdyby nie czerwona maź, możliwe, że nie dostrzegłaby palców dłoni. Męskiej dłoni.
Ostrożnie, z wyrywającym się z klatki piersiowej sercem, zbliżyła się do drzewa i obeszła je dookoła. To, co zobaczyła, zmroziło jej krew w żyłach.
Na wilgotnej, ciemnej ziemi leżał jej chłopak, a raczej jego ciało. Oczy miał wybałuszone, ale widać było, że Haydena już nie ma. Po chwili zorientowała się, że koło jego bezwładnego, praktycznie pozbawionego krwi ciała klęczy tajemnicza postać. Był to mężczyzna, co nietrudno przyszło jej wywnioskować, a jego usta przyssały się do szyi chłopaka. Lucy wykorzystała moment, kiedy wampir napajał się krwią ofiary i był jakby w transie, żeby sięgnąć po broń. Biodra – na całe szczęście – miała przepięte długim, czarnym pasem z kompletem oporządzenia do zabijania krwiopijców. Niestety Lucy zauważyła, że jedyne, co miała przy sobie, to mała strzykawka z werbeną. Nie zastanawiając się długo, wyjęła ją i ruszyła na wampira. W końcu i tak by ją zauważył, więc może uda jej się wykorzystać drobny element zaskoczenia. Jednak gdy ten podniósł głowę, z jej gardła można było dosłyszeć tylko cichy jęk. Stanęła jak wryta, przyglądając się postaci mężczyzny. Pijawka, na nic nie zważając, rzuciła się na nią, nim dziewczyna zdążyła przesunąć palec na spust strzykawki.
- Lucy! – Krzyknął ktoś, budząc ją tym samym ze snu.
Dziewczyna otrząsnęła się momentalnie, siadając na ziemi. Przed oczami zobaczyła swoją najlepszą przyjaciółkę; jedyną osobę, która jej pozostała w tym tajemniczym miejscu, tak daleko od domu.
Everly miała czymś umorusaną połowę twarzy. Włożyła świeże ubrania, ale jej ciemne blond włosy wyglądały, jakby dopiero co wstała z łóżka, a raczej ze śpiwora w namiocie.
- Miałam okropny sen – wyznała Lucy, nie chcąc z tym dłużej czekać.
- Niech zgadnę… wzmianka o nocnych wydarzeniach? – spytała Everly, a Lucille pokiwała głową twierdząco. – Chodź, Luce, trzeba się wziąć za siebie – oznajmiła, po czym podniosła się z ziemi i rozsunęła namiot.
Lucy wzięła głęboki oddech, przetarła oczy i wyszła na zewnątrz.
Słońce świeciło bardzo mocno, a dookoła było słychać śpiew ptaków. Tak, jakby parę godzin wcześniej nie wydarzyła się masakra, w której zginęli przyjaciele Everly i Luce.
Dziewczyny, kiedy już zdały sobie sprawę, że nic im nie zagraża, szybko zebrały najpotrzebniejsze rzeczy i umknęły z miejsca zbrodni. Nie mogły patrzeć na te wszystkie pozbawione krwi ciała, wygasłe twarze i rany szarpane na szyjach każdego z nich. Lucy podeszła tylko raz do martwego Haydena, żeby zabrać jego wisiorek z werbeną – jedyne, co jej po nim pozostało w tamtym momencie. Zaraz po tym dziewczyny ruszyły co sił w nogach, chcąc się znaleźć jak najdalej od miejsca, gdzie zatrzymali się siódemką, żeby spędzić pierwszą noc na wyjeździe. Teraz zostały tylko one dwie.
- Myślisz, że będzie dobrym pomysłem, jeżeli poinformujemy o tym Radę? – zagaiła Everly, znowu poruszając ten przykry temat. Siedziały teraz nad potokiem, obok którego rozbiły swój tymczasowy obóz.
Lucy przetarła łzy, które bez przerwy zbierały się w jej oczach, i odpowiedziała:
- Nie. Będą chcieli nas odesłać – stwierdziła sucho. – A ja na to nie pozwolę. Znajdę tego, kto to zrobił.
- Nie wydaje ci się to szalonym pomysłem? – Everly spróbowała delikatnie odwieść przyjaciółkę od tego pomysłu, ale czuła, że to nic nie da. Lucy była zbyt uparta.
- Dlaczego? W końcu po to tu jesteśmy. Żeby zabijać wampiry – przypomniała jej ciemnowłosa, zapalając swojego pierwszego papierosa od przyjazdu tutaj.
- A co jeżeli to był któryś z Pierwotnych?
- To zabiję tego Pierwotnego – oznajmiła Lucy z pewnością w głosie, kiedy którejś słonej łzie udało się uwolnić i spłynąć po bladym policzku.

***

Damon siedział w Mystic Grill'u, popijając burbon. Od dłuższego czasu przyglądał się ślicznej barmance o blond włosach, która przyszła do pracy w kusej czarnej spódniczce. Zastanawiał się, czy owa pociągająca piękność potajemnie popija werbenę albo nosi chroniącą przed urokiem wampira bransoletkę. Mimo ogarniającej go niepewności postanowił, że zaryzykuje, gdy tylko skończy sączyć drinka. Wypił resztę zawartości w dwóch łykach i wstał z krzesła, gdy zadzwoniła jego komórka. Przeklął cicho pod nosem, ale odebrał połączenie z uśmiechem na ustach.
- Witaj, Liz. W czym mogę ci pomóc?
- Mamy problem, Damon. – Usłyszał w słuchawce zaniepokojony głos mamy Caroline. – Kolejny mord.
- Gdzie? Wampir? – spytał z większym zainteresowaniem. Ściągnął sceptycznie brwi i czekał, co szeryf Forbes ma mu do powiedzenia.
- Tak. W lesie nieopodal miasta. Piątka nastolatków całkowicie pozbawionych krwi. Z tego, co udało się wywnioskować, nie są to miejscowi. Najprawdopodobniej przyjechali na kilka dni i rozbili obóz, ale nie mam pojęcia, co było aż tak spragnione krwi, żeby zabić ich wszystkich. Wątpię również, że ktoś mógł ujść z życiem.
- Jesteś na miejscu?
- Już dojeżdżam, więc zaraz będę znać więcej szczegółów.
- Czekaj na mnie – wydukał do słuchawki i zakończył połączenie.
Z westchnieniem posłał barmance zniewalające spojrzenie i mrugnął figlarnie prawym okiem. Dziewczyna zarumieniła się, ale odwzajemniła gest.
Teraz przynajmniej wiedział, że miał tam po co wracać. Jeszcze nic straconego. Ale w tamtym momencie musiał się zająć rozwikłaniem sprawy śmierci kilku nastolatków, a mianowicie, który z Pierwotnych tego dokonał. Bo któż inny mógłby to uczynić?

***

No to jest, drugi rozdział i równocześnie mój pierwszy post na tym blogu. Bardzo się cieszę, że prowadzę go z dziewczynami i mam nadzieję, że szkoła i inne zajęcia nie będą w tym zawadzać. Liczę też, że mój styl pisania oraz rozdziały, które będę dodawać, się Wam spodobają. :)
Co do rozdziału - wprowadziłam Damona, bo nie wyobrażam sobie nie uwzględniać go w tym opowiadaniu, mimo że nie jest on głównym bohaterem. Po prostu za bardzo go uwielbiam, żeby go ignorować. Myślę, że wam to nie będzie przeszkadzać. Poza tym urozmaicenie zawsze jest dobre, jeżeli się z nim nie przesadza :)
Myślę, że długością dorównuje do poprzedniego odcinka. Co prawda uważam, że rozdziały powinny być troszkę dłuższe, ale skoro piszemy to opowiadanie wspólnie, to nie będę przesadzała z treścią w co trzecim rozdziale.
A teraz się z Wami żegnam i przy okazji zapraszam do czytania mojego autorskiego opowiadania Memory is not device. :D (Reklama zawsze spoko. xd)

piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział 1 - To nie będą zwykłe łowy

   Gdy autokar zbliżał się do Mystic Falls Lucille wyjrzała przez okno. Jej oczom ukazały się rozległe ulice pełne różnorodnych domów, sklepów, targów i ludzi, którzy wiedli tutaj normalne, codzienne życie. Każdy z nich uśmiechał się i zawsze był gotowy do pomocy. Wszelka roślinność, która porastała parki dodawała uroku temu miejscu. Nikt nie spodziewałby się, że jest to miasteczko pełne krwiopijców, którzy nocą zabijali kilka istnień, po to, aby zadowolić swoje pragnienie, a przy okazji nieźle się zabawić.
  Jednak siódemka przyjaciół nie odwiedzała tego miejsca, po to, aby podziwiać okolicę. Wiedzieli, że dostali zadanie, które musieli wykonać z pełnym profesjonalizmem. Byli łowcami zabijającymi wampirów. Tym razem ich misja była bardziej skomplikowana od poprzednich. Znajdowali się, bowiem w stolicy tych potworów. Ich ilość była większa, niż liczba mieszkańców pobliskich wiosek. Everly, Hayden, Chris, Charlotta, Luke, Amber i Lucy byli podekscytowani tym, co miało ich spotkać po opuszczeniu pojazdu. Każde z nich zadawało sobie w tym momencie tylko jedno pytanie –Czy podołają wyzwaniu?
  Autokar zatrzymał się w lesie za miasteczkiem, po to, aby rozbić w nim obóz. Przyjaciele  nie mogli zatrzymać się w Hotelu, ponieważ jakaś ze sprzątaczek przypadkiem mogłaby znaleźć ich broń, a wtedy wytłumaczenie się z jej posiadania nie należałoby do najłatwiejszych zadań. Poza tym, nie musieliby odpowiadać na pytania tubylców na temat tego, dlaczego przybyli do ich cudownego miasta oraz tego skąd pochodzą, czy czym się zajmują.
  Wszyscy wysiedli z pojazdu z torbami na ramionach. Lucy, jako że jedyna nie była skacowana, zajęła się rozplanowywaniem obozu i rozkazywaniem. Ktoś w końcu musiał się tym zająć. Tak, więc dzięki swojej funkcji wysłała chłopaków po drewno, które przyda się w rozpaleniu ogniska. Razem z pozostałą trójką dziewczyn zajęła się wyjmowaniem i rozkładaniem śpiworów.
   - Jak myślicie, ile czasu tu spędzimy? – zagaiła rozmowę Amber.
   - Nie mam pojęcia. Jednak czuję, że to nie będą zwykłe łowy – odpowiedziała jej Everly.
   Gdy tylko dziewczyna zdążyła wypowiedzieć ostatnie słowa ich partnerzy zaczęli zbliżać się z rękami pełnymi drewek. Spojrzeli na Lucy błagalnie i rzucili zdobycz na ziemię. Dziewczyna uśmiechnęła się do nich. Wiedziała, że na pewno chcieliby odpocząć, tym bardziej po ciekawych przeżyciach z ostatniego dnia, dlatego też zajęła się rozpalaniem ogniska. Pozostali natomiast usiedli naokoło niej.
   Cała czynność zajęła jej może w sumie piętnaście minut. Była całkiem dobra w obozowaniu. Uwielbiała rozniecać ogień, a gdy miała w ręku łuk i strzałę z łatwością mogła upolować jakąś zwierzynę. Nie musiała jednak popisywać się tą drugą zdolnością, ponieważ Instytut, który ich tu przysłał dał im zapas jedzenia na jakiś tydzień oraz pieniądze, aby w razie jakiś zachcianek sami mogli sobie coś zakupić.
    Kiedy w końcu ogień zapłonął pięknym płomieniem dziewczyna dosiadła się do swojego chłopaka Haydena. Ten automatycznie objął ją ramieniem. Była to ich pierwsza noc w tym miejscu, tak, więc musiała być magiczna. Postanowili, że trochę się zabawią, pośpiewają, potańczą. Tym razem jednak wszystko obejdzie się bez alkoholu. W końcu, jako tako byli w pracy, a trzeźwość w zawodzie to podstawa.
   Właściwie to ich grupa miała spore doświadczenie. Jednak zawsze działali tylko w okolicy Instytutu i tylko na małe zlecenia. To miała być wielka sprawa, która otworzyłaby im drzwi do dalszej kariery. Kto wie, może kiedyś zapolowaliby na pierwotnych. Teraz najważniejsze jednak było dla nich zadomowienie się.
    - Od zawsze uwielbiałam obozować – powiedziała Charlotta piekąc piankę. 
    - Trochę to dziwne, że wysłali nas tutaj. Nie sądzicie, że to trochę dziwne? – zapytał Luke. 
   - Przestań doszukiwać się dziury w całym. Ciesz się, że tu jesteś i będziesz mógł zabijać kilkuset letnie wampiry – odpowiedział mu Hayden i pocałował Lucy w górę głowy.
    - Dobra zabawmy się – powiedziała Everly wstając.
   Dziewczyna odsunęła się kawałek dalej od ogniska i zaczęła śpiewać ruszając się w rytm śpiewanej piosenki. Lucy zaśmiała się, jednak po chwili sama do niej dołączyła. Pozostali zrobili to samo. Widać było, że naprawdę uwielbiają razem ze sobą spędzać czas. Ich krzyki i śmiechy najlepiej to pokazywały.W końcu należeli do Instytutu już od paru dobrych lat. Przez ten czas zdążyli się na prawdę zżyć ze wszystkimi łowcami.
    Dochodziła północ. Chris zatrzymał się i spojrzał na przyjaciół.
    - Dobra, ja odpadam – powiedział kierując się do jednego ze śpiworów.
    - Jak ty to i my też. Nie będziemy ci w końcu hałasować nad głową – dodała Amber.
   Po tych słowach wszyscy oprócz Lucille i Everly udali się do swoich śpiworów. Dziewczyny zaczęły między sobą szeptać. Po chwili jednak Lu odezwała się.
    - Zaraz wrócimy. Mała potrzeba fizjologiczna.
    Wszyscy potaknęli na znak, że rozumieją. Dziewczyny natomiast odwróciły się na pięcie kierując się w stronę lasu. Pozostali zaczęli zasypiać.
    Po załatwieniu swoich spraw dziewczyny zaczęły wracać do obozu. Pierwsza na miejsce dotarła Everly. Od razu stanęła jak wryta. Lucille nie wiedziała, dlaczego nie poszła od razu do śpiwora, jednak jak tylko przystanęła obok niej wiedziała już, o co jej chodzi. W całym swoim życiu nie widziały nic straszniejszego. Przed nimi, bowiem znajdowali się przyjaciele. Każdy z nich znajdował się poza swoim śpiworem. Dziewczyny podeszły bliżej, aby sprawdzić, co dokładniej się stało. Lucy odwróciła Haydena, ponieważ leżał na brzuchu. Gdy tylko zwrócił się twarzą do dziewczyny, zrobiło jej się nie dobrze. Miał otwarte oczy, pełne strachu. Jednak nie miał wyczuwalnego tętna. Nie żył. Z resztą tak, jak pozostali.
    - Co się tutaj stało? – zapytała Lucy, a jej oczy zaczęły zalewać się łzami.
   Jednak nie uzyskała odpowiedzi. W końcu było to pytanie retoryczne. Spojrzała ponownie na ciało swojego chłopaka. Na jego szyi malowały się dwie, małe rany zalane zasychającą już krwią. Teraz już nie miała wątpliwości, co się stało i kto za tym stał. Odpowiedzią na te pytania było jedno słowo – wampir. Miała zacząć się przygoda ich życia, jednak nie tak sobie ją wyobrażali. Mieli przeżyć ją w siódemkę.
    - Lucy, podejdź! – zawołała Everly machając do przyjaciółki prawą dłonią.
Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie. 
    - Patrz! – przyjaciółka wręczyła jej wycinek z gazety.
Lucille spojrzała na karteczkę, na której znajdowała się informacja.

"MYSTIC GRILL
PIĄTEK, 22.00
IMPREZA, NA KTÓREJ
NIE MOŻE CIĘ ZABRAKNĄĆ''

Cześć. W związku z tym, że jest to mój pierwszy post na tym blogu wypadałoby się przedstawić. Tak więc jestem Akrelyna i będziemy się widzieć w co trzecim poście. Mam nadzieję, że przypadnie wam mój styl pisania do gustu. Liczę na długie, wyczerpujące komentarze z waszej strony, jak i również na te krótkie, ponieważ to wszystko motywuje. No to do napisania za 6 tygodni. :)