środa, 19 listopada 2014

Rozdział 7 - To się zaczyna

   Lucy szła tuż obok Caleba przemierzając las. Kolejny raz robili bez sensowne kółko, które sprawiało, że chłopak stawał się coraz bardziej wkurzony. Co chwilę mówił dziewczynie, że nie ma to najmniejszego sensu, że tutaj jej nie znajdą. Jednak ona nie chciała go słuchać. 
   - Nie mogę stracić kolejnej osoby, na której mi zależy! - wykrzyknęła. 
   Chłopak przytulił ją do siebie. Miał nadzieję, że za chwilę wróci do siebie i w końcu będą mogli wymyślić jakiś genialny plan na unicestwienie pierwotnych. Właściwie nawet spodobało mu się to małe przytulanko, ponieważ na jego twarzy pojawił się uśmiech. 
   - Przedstawię ci kogoś - powiedział odsuwając się od dziewczyny. 
   Lucy spojrzała na niego załzawionymi oczami. Nie wiedziała dlaczego aż tak się martwi. Fakt Everly była jej najlepszą przyjaciółką, jednak to właśnie ona była najbardziej wytrwała i silna. Nigdy się nie załamywała, mimo tego bagna w którym przyszło jej żyć. Tym bardziej musiała się ogarnąć. Dodatkowo nie mogła pokazać Calebowi, że jest miękka, ponieważ mógłby to kiedyś wykorzystać i ją oszukać. A na to nie mogła sobie pozwolić. 
   - Kogo? - zapytała niepewnie. 
   - Przekonasz się - odpowiedział. 

***
   Stefan wraz z Damonem wrócili do swojego domu. Po tym, jak ich koleżanka zostawiła ich w środku lasu nie mieli ochoty jej szukać. W końcu to ona chciała od nich pomocy, a nie odwrotnie. Oboje nalali sobie po szklance ulubionego napoju i usiedli na kanapie. 
    - Niezłe ziółko z tej małolaty - powiedział Damon uśmiechając się do brata. 
    - Lepiej z nią nie zadzieraj. W końcu to łowca, a ty już masz z nimi trochę problemów - dodał jego brat, jak zwykle dbający o wszystko. 
   - Nie martw się. Lepiej zająłbyś się poznawaniem jej przyjaciółeczki. Może i ona jest równie seksowna. 
     Ich rozmowę przerwało stukanie do drzwi. Bracia nie zdążyli nawet powiedzieć "proszę", gdy w drzwiach stanęła średniego wzrostu blondynka. 
      - Rebekah - odezwał się Stefan wstając z kanapy. 
      - Co cię sprowadza w nasze skromne progi? - odezwał się jego brat. 
    - To nie pora na żarty - powiedziała dziewczyna z wyraźnym zdenerwowaniem na twarzy. - Mamy problem.... z Kolem. 
      Salvatorowie spojrzeli na siebie, a potem na towarzyszkę. Od kiedy to pierwotna przychodzi do nich z problemem związanym ze swoim bratem? Miała w końcu od tego swoich starszych braci. Którzy dbali tylko o swoją rodzinę, nikogo poza tym. 
    - Klaus, Elijaha i Finn wyjechali, a więc wy musicie mi pomóc - powiedziała Rebekah uprzedzając ich kolejne pytanie. 

    ***
   Caleb wraz z Lucy weszli do jednego z budynków mieszkalnych znajdujących się w centrum Mystic Falls - uroczego miasteczka, w którym właśnie się znajdowali. To właśnie tutaj brunetka miała poznać kogoś, kto miał pomóc jej w rozwiązaniu problemów. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że para wchodząc do środka nawet nie zapukała. Widać było, że chłopak był częstym gościem w tym właśnie miejscu. 
    Wnętrze budynku było tradycyjne. Na podłodze leżały kolorowe dywaniki, na ścianie wisiały rodzinne zdjęcia, na pułkach poustawiane były różne bibeloty. Od razu pokierowali się do pokoju znajdującego się po prawej stronie. Na kanapie oglądając telewizję siedział młody mężczyzna. Był to brunet, dobrze zbudowany o kremowej cerze. 
   - O cześć - uśmiechnął się na widok Caleba, jednak po chwili przeniósł wzrok na jego towarzyszkę. 
      Caleb podążając za jego wzrokiem od razu zareagował. 
    - To Lucy. Opowiadałem ci o niej ostatnio - dodał. - A to Jeremy, jeden z najlepszych miejscowych łowców. 
    Chłopak ukłonił się uśmiechając się promiennie. Sprawiał wrażenie przyjaznego i raczej niegroźnego. Jednak skoro był najlepszym łowcą w tym mieście to raczej nie jedno miał na sumieniu. W końcu było to miasto pełne wampirów. 
      - Pomożesz nam - odezwała się Lucille nadal mając łzy w oczach. 
      - Postaram się. Tylko o co chodzi? - odpowiedział chłopak wskazując na stolik znajdujący się w kuchni. 
     Para opowiedziała o wszystkich problemach dzisiejszego dnia, a właściwie kilku dni. Brunetka wspomniała również o swoim byłym chłopaku, o spotkaniu z Kolem i zaginięciem przyjaciółki. Dodała jednak również informacje o wiadomości zostawionej przez pierwotnego. Jeremy cały czas słuchał zastanawiając się nad rozwiązaniem. Walczył wiele razy z wampirami, znał dobrze pierwotnych, jednak nigdy nie odważył się im przeciwstawić, nie licząc kilku razów kiedy chciał obronić przyjaciół, czy rodzinę. Wiedział, że lepiej zostawić ich w spokoju. W końcu kiedy zabija się pierwotnego ginie cały linia wampirów stworzonych przez nich i pozostałe wampiry, a jego siostra Elena od niedawna również stała się wampirzycą. 
     - Macie jakiś plan? - zapytał po zakończeniu opowiadania historii przez dziewczynę. 
     - Mam, jednak jesteś nam w tym potrzebny - dodał Caleb. 
     W tym samym momencie zadźwięczał telefon Lucy. Dziewczyna wyjęła go z kieszeni i spojrzała na ekran. Dostała jedną wiadomość. Natychmiast ją otworzyła, było to nagranie. Brunetka zasłoniła usta ręką. Była na nim Everly. Leżała na ziemi z wielką raną na szyi z pewnością po ugryzieniu wampira. Było jednak w niej coś nadzwyczajnego. Była zbyt wielka, a zabarwienie wokół rany miało odcień zielonego. Coś było nie tak. Chłopcy od razu zaczęli spoglądać jej przez ramię. Jeremy spojrzał na Caleba. Oboje mieli przerażenie w oczach. Lucille od razu zorientowała się, ze coś jest nie tak. 
     - Co się dzieje? - zapytała. 
     - To się zaczęło - powiedział Caleb nie odrywając wzroku od Jeremy'ego.
    
*** 
    Rebekah siedziała obok braci Salvatore sącząc Burbona. Jej twarz była blada, mimo tego że przez kilkaset lat była martwa, było to nadzwyczajne zjawisko. Bracia również nie byli uśmiechnięci. Cała trójka zastanawiała się nad czymś. 
    - Musimy go powstrzymać - powiedział w końcu Damon. 
  - Zdecydowanie. Pamiętacie jak to wyglądało w 1867r. co ledwo go odratowaliśmy. Nie wiedziałam, że ponownie może to zrobić - dodała Rebekah.
     - Tylko dlaczego teraz wpadł na wznowienie działania? - zastanawiał się Stefan.
     - Coś musiało się zmienić ostatnio - dodała Rebekah. 
     - A kto ostatnio wpadł do Mystic Falls? - dodał Damon. 
     - Ta mała blondynka ze swoją zgrają - dokończył Stefan. 
     - No to mamy to. 

Cześć. Z góry przepraszam za opóźnienia, ale nawał pracy i obowiązków odbija się na blogu. Rozdział króciutki, ponieważ miałam pewien pomysł jednak nie chciałam go zbytnio rozwijać, ponieważ jestem ciekawa co moje współautorki wymyślą. Zapraszam do czytania. 

czwartek, 6 listopada 2014

Rozdział 6- Ździra

- Cholera, nigdzie jej nie ma!- zaklęła Everly, po raz kolejny przewracając się na nierównej ściółce
 i spadając w błoto, brudząc sobie nim łydki.  Stefan pomógł jej wstać.
- Wiesz, może łatwiej byłoby nam ją znaleźć, gdybyś powiedziała nam jak ona wygląda- zauważył Damon, nie zważając na mordercze spojrzenie Everly wycelowane w jego stronę.
- Uwierz mi, gdyby tu była, byłabym pierwszą osobą, która by ją zauważyła- odgryzła się Everly.
- Dobra stop! Lepiej skupmy się na szukaniu- powiedział Stefan mądrze i poszedł przodem. Everly dałaby sobie głowę uciąć, że słyszała, jak Stefan szepce do Damona coś w stylu 'trafiła kosa na kamień'. Everly jednak nie miała zamiaru sobie tym teraz zaprzątać głowy. Teraz najważniejsze było dla niej to, by znaleźć Everly, póki ktoś nie zrobi jej krzywdy, lub, co bardziej prawdopodobne, sama narobi sobie kłopotów.  Wychodziła z siebie, by w ciemnym lesie zauważyć Lucy, jednak nie widziała nic. Zaczynała naprawdę się martwić. Nie wiedząc czemu, czuła, że nie znajdzie Lucy na leśnej ścieżce. Za dobrze znała przyjaciółkę, by myśleć, że ta trzymała by się tak szablonowych rzeczy jak ścieżki. To do niej po prostu nie pasowało. Spojrzała w stronę braci Salvatore'ów. Wyraźnie nie mieli zamiaru zboczyć ze ścieżki. Czyżby się czegoś bali? Tylko, czy wampiry w ogóle dopuszczają do siebie takie uczucie jak strach? Eve szczerze w to wątpiła. Wszystkie wampiry które znała były zbyt dumne, by uznać czyjaś wyższość. Zawsze to ją w nich najbardziej denerwowało. Tylko, czego mogły się bać wampir?Odpowiedź szybko przyszła jej do głowy. Innych wampirów. Pierwotnych. Bo czy jest co innego? Tylko z tego, co Everly zapamiętała z lekcji wynikało, że u wampirów postrach sieje Klaus. Ogólne uczyli się całej hierarchii rodziny Pierwotnych. Najstarszy był Finn, niegroźny w ciągłej depresji z powodu swojego wampiryzmu, później Elijah, jego też nie trzeba się bać, honorowy, nie lubi krzywdzić innych. Chyba, że ma poważny powód. No i teraz wkraczamy w niebezpieczny teren. Klaus to istny postrach, nie było chyba nikogo, kto przeżyłby starcie z nim. Everly nigdy go nie poznała, ale już z opowieści wiedziała, że powinnam się bać. Następnie Kol, ten, który zaszedł Lucille za skórę. Najbardziej nieprzewidywalny, jednak słaby z niego strateg i to jego słaba strona. No i rodzynka, Rebekah wyjątkowo groźna i rozchwiana emocjonalnie. Everly zawsze skrycie pragnęła ją zabić. To własnie ona zabiła jej matkę i Eve obiecała sobie, że ją zabije. Z czasem jednak jej pragnienia zatarły się, dorosła i zrozumiała, że nie można żyć takimi pragnieniami. Teraz jednak zdarzyła się okazja, żeby dotrzymać dano złożonej zmarłej matce obietnicy.
Zerknęła jeszcze na Damona i Stefana i zaszła ze ścieżki w stronę jeszcze ciemniejszych, nieznanych terenów lasu. Przez kilka pierwszych minut zerkała co chwila za siebie, żeby zobaczyć czy wampirzy bracia nie zauważyli jej zniknięcia i nie ruszyli za nią w pościg. Nie wiedzieć czemu nie chciała tu ich towarzystwa. Błądziła po lesie, co chwila krzycząc imię Lucy. Wiedziała, że to nierozważne, krzyczeć na środku lasu prawdopodobnie pełnego wampirów, ale co innego jej teraz zostało? Lucy mogła już konać w agonii, będąc wysysana z krwi przed tego cholernego Kola pod praktycznie każdym drzewem, a z tego co powiedział, ten las jest wielki, co oznacza, że Everly nie ma tyle czasu, by przeszukiwać każde drzewo. Po chwili usłyszała za sobą jakiś szelest. Natychmiast odwróciła się w stronę dźwięku. Nic jednak nie zauważyła. Zbagatelizowała dźwięk, twierdząc, że to zwykły szum liści i poszła dalej. Gdy jednak znów usłyszała za sobą dźwięk, nie mogła tego zbagatelizować. Wiedziała co to znaczy. Musi uciekać. Szybko zdjęła szpilki i zostawiła je za sobą i zaczęła biec przed siebie. Nagle jednak o coś uderzyła. O coś twardego. Podniosła głowę i zobaczyła przed sobą sredniego wzrostu bruneta. Patrzył na nią mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Everly czuła, że gdzieś widziała już tę twarz, ale ze strachu przed nieznajomym za nic nie mogła sobie przypomnieć skąd.
- Ach, kolejna- westchnął brunet, a Everly wychwyciła cos dziwnego w jego głosie.- Jesteś przyjaciółeczką tej małej brunetki, co? Cóż, po takim temperamencie jaki miała spodziewałem się lepszych znajomości...
- Kim ty...- zaczęła Everly, ale nawet nie miała czasu dokończyć.  Nieznajomy wysunął kły i rzucił się na nią. Przed tym jak Eve straciła przytomność przypomniała sobie, skąd zna tę twarz. To był Kol.

- Specjalnie mnie tu sprowadziliście?- zapytała podejrzliwie Lucy.
- Ależ skąd. Nie mamy takich mocy. Poza tym, mamy teraz dużo więcej kłopotów niż szukanie pojedynczych naszych, choć skoro już jesteś, to twoja pomoc nam się przyda.- odpowiedział Caleb, stając przy biurku i nalewając sobie do szklanki Bourbona. Lucy zauważyła, że bardzo wiele osób tu ma słabość do Bourbona.
- Na czym miałaby polegać moja pomoc?- drążyła dalej. Wiedziała, że Caleb i jego przyjaciel to łowcy. Czuła ich energię, jednak miała dziwne wrażenie, że ich intencje nie są szczere. Lucy nie była tak naiwna jak jej przyjaciółka Everly i nie miała zamiaru zgodzić się na współpracę w ciemno. Caleb najwyraźniej nie spieszył się z odpowiedzią.-  Konkrety poproszę- powiedziała przez zacisnięte zęby.
- Coś ty taka nerwowa?- odezwał się z rogu pokoju kompan Caleba.- Caleb, powiedz jej, bo nie mam zamiaru się z nią kłócić. Nie jest tego warta.
Po tych słowach w Lucy zagotowała się krew.
- Coś ty taki dupek?- odgryzła się Lucy. Można było jej odmówić wszystkiego, ale nie temperamentu.
- Nie zwracaj na niego uwagi- odparł spokojnie Caleb wskazując na swojego przyjaciela.- Tom po prostu bardzo dawno nie zabijał wampirów i przez to jest taki nerwowy. Czuje się niespełniony.
- Wzruszyła mnie ta historia- warknęła tylko, bardziej do Toma niż do Caleba Lucille.
- Więc jak się nazywasz?- zapytał Caleb, puszczając mimo uszu wcześniejsza uwagę Lucy.
- Dlaczego miałabym ci to mówić?- Lucy bardzo lubiła takie gry na czas, choć wiedziała, że czasem to dość niekorzystne.- Najpierw chcę poznać twoje plany względem mnie.
- Niech ci będzie...- zaczął powoli, wychylając łyk bursztynowego płynu ze szklanki.- No więc, jak wiesz, to mekka wampirów, a my razem z Tomem, po prostu mamy zamiar się ich wszystkich pozbyć, zresztą, z twoją pomocą. Nikt cię tu nie zna i nie wie kim jesteś, mogłabyś być naszą wtyką.
Lucy wiedziała, że nie do końca to co powiedział jest prawdą, ale nie miała zamiaru zaprzeczać.
- Jak chcesz się niby pozbyć wszystkich wampirów?- dociekała dalej.
- To proste, musimy zabić Pierwotnych. Gdy zabijemy Pierwotnych, wszystkie wampiry przez nich stworzone zginą.
Lucy chwilę zastanawiała się nas jego propozycją, jednak już po chwili zrozumiała, co by to wszystko znaczyło, i że ta misja mogłaby spokojnie domagać się o kryptonim 'samobójstwo'. Lucille zaśmiała się pod nosem, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi. Miała zamiar po prostu wyjść z tego cyrku. Przy drzwiach jednak dopadł ją Caleb.
- Co ty robisz? Nie pomożesz nam?- zdziwił się łowca.- Jesteś Łowcą Wampirów, twoim obowiązkiem jest próbować doprowadzić do zagłady tych pijawek!
- To prawda, jednak nie wtedy, kiedy tyczy się to zadarcia z całą piątką Mikaelsonów. Nie jestem samobójczynią. Zależy mi na życiu tylko jednego z nich- odpowiedziała krótko Lucy.
Do wyjścia, które prowadziło z powrotem do lasu szła około piętnastu minut. Cały czas w towarzystwie natarczywego Caleba, próbującego przekonać ją do słuszności jego misji i wyraźnie gardzącego nią Toma. Lucy doszła w końcu do miejsca, w którym spotkała Kola pierwszy raz. Z daleka nikogo nie było widać. I wtedy zza drzew coś zauważyła. Pobiegła w stronę upatrzonego wcześniej miejsca. To co zobaczyła przeraziło ją. Na wilgotnej ściółce, szkarłatną cieczą (której Lucy za wszelką cenę nie chciała nazywać) napisane było jedno zdanie:

Mam twoją przyjaciółeczkę, co teraz zrobisz, ździro?

Lucy wiedziała, co to znaczy. Odwróciła się natychmiastowo w stronę Caleba, który stał z rozdziawioną buzią wpatrzony w napis. Nie chciała stracić kolejnej bliskiej jej osoby.
- Czy jeśli się do was przyłączę, pomożecie mi uratować Everly?- zapytała Lucy.
- Cóż... jeśli w to wejdziesz, to tak- przyznał Caleb, a Lucy spojrzała na niego z zaciętym spojrzeniem.
- Więc wchodzę.

---------------------------------------------------

Mamy następny rozdział! Wiem, że się spóźniłam, ale miałam problemy z internetem. Powiem szczerze, że długo zajęło wymyślenie mi dalszego wątka tuż po Julss, która naprawdę mnie zaskoczyła, mam jednak nadzieję, że nie spaprałam :)
Przy okazji zapraszam do mnie- SAMOREKLAMA ZAWSZE BOSKA!