czwartek, 6 listopada 2014

Rozdział 6- Ździra

- Cholera, nigdzie jej nie ma!- zaklęła Everly, po raz kolejny przewracając się na nierównej ściółce
 i spadając w błoto, brudząc sobie nim łydki.  Stefan pomógł jej wstać.
- Wiesz, może łatwiej byłoby nam ją znaleźć, gdybyś powiedziała nam jak ona wygląda- zauważył Damon, nie zważając na mordercze spojrzenie Everly wycelowane w jego stronę.
- Uwierz mi, gdyby tu była, byłabym pierwszą osobą, która by ją zauważyła- odgryzła się Everly.
- Dobra stop! Lepiej skupmy się na szukaniu- powiedział Stefan mądrze i poszedł przodem. Everly dałaby sobie głowę uciąć, że słyszała, jak Stefan szepce do Damona coś w stylu 'trafiła kosa na kamień'. Everly jednak nie miała zamiaru sobie tym teraz zaprzątać głowy. Teraz najważniejsze było dla niej to, by znaleźć Everly, póki ktoś nie zrobi jej krzywdy, lub, co bardziej prawdopodobne, sama narobi sobie kłopotów.  Wychodziła z siebie, by w ciemnym lesie zauważyć Lucy, jednak nie widziała nic. Zaczynała naprawdę się martwić. Nie wiedząc czemu, czuła, że nie znajdzie Lucy na leśnej ścieżce. Za dobrze znała przyjaciółkę, by myśleć, że ta trzymała by się tak szablonowych rzeczy jak ścieżki. To do niej po prostu nie pasowało. Spojrzała w stronę braci Salvatore'ów. Wyraźnie nie mieli zamiaru zboczyć ze ścieżki. Czyżby się czegoś bali? Tylko, czy wampiry w ogóle dopuszczają do siebie takie uczucie jak strach? Eve szczerze w to wątpiła. Wszystkie wampiry które znała były zbyt dumne, by uznać czyjaś wyższość. Zawsze to ją w nich najbardziej denerwowało. Tylko, czego mogły się bać wampir?Odpowiedź szybko przyszła jej do głowy. Innych wampirów. Pierwotnych. Bo czy jest co innego? Tylko z tego, co Everly zapamiętała z lekcji wynikało, że u wampirów postrach sieje Klaus. Ogólne uczyli się całej hierarchii rodziny Pierwotnych. Najstarszy był Finn, niegroźny w ciągłej depresji z powodu swojego wampiryzmu, później Elijah, jego też nie trzeba się bać, honorowy, nie lubi krzywdzić innych. Chyba, że ma poważny powód. No i teraz wkraczamy w niebezpieczny teren. Klaus to istny postrach, nie było chyba nikogo, kto przeżyłby starcie z nim. Everly nigdy go nie poznała, ale już z opowieści wiedziała, że powinnam się bać. Następnie Kol, ten, który zaszedł Lucille za skórę. Najbardziej nieprzewidywalny, jednak słaby z niego strateg i to jego słaba strona. No i rodzynka, Rebekah wyjątkowo groźna i rozchwiana emocjonalnie. Everly zawsze skrycie pragnęła ją zabić. To własnie ona zabiła jej matkę i Eve obiecała sobie, że ją zabije. Z czasem jednak jej pragnienia zatarły się, dorosła i zrozumiała, że nie można żyć takimi pragnieniami. Teraz jednak zdarzyła się okazja, żeby dotrzymać dano złożonej zmarłej matce obietnicy.
Zerknęła jeszcze na Damona i Stefana i zaszła ze ścieżki w stronę jeszcze ciemniejszych, nieznanych terenów lasu. Przez kilka pierwszych minut zerkała co chwila za siebie, żeby zobaczyć czy wampirzy bracia nie zauważyli jej zniknięcia i nie ruszyli za nią w pościg. Nie wiedzieć czemu nie chciała tu ich towarzystwa. Błądziła po lesie, co chwila krzycząc imię Lucy. Wiedziała, że to nierozważne, krzyczeć na środku lasu prawdopodobnie pełnego wampirów, ale co innego jej teraz zostało? Lucy mogła już konać w agonii, będąc wysysana z krwi przed tego cholernego Kola pod praktycznie każdym drzewem, a z tego co powiedział, ten las jest wielki, co oznacza, że Everly nie ma tyle czasu, by przeszukiwać każde drzewo. Po chwili usłyszała za sobą jakiś szelest. Natychmiast odwróciła się w stronę dźwięku. Nic jednak nie zauważyła. Zbagatelizowała dźwięk, twierdząc, że to zwykły szum liści i poszła dalej. Gdy jednak znów usłyszała za sobą dźwięk, nie mogła tego zbagatelizować. Wiedziała co to znaczy. Musi uciekać. Szybko zdjęła szpilki i zostawiła je za sobą i zaczęła biec przed siebie. Nagle jednak o coś uderzyła. O coś twardego. Podniosła głowę i zobaczyła przed sobą sredniego wzrostu bruneta. Patrzył na nią mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Everly czuła, że gdzieś widziała już tę twarz, ale ze strachu przed nieznajomym za nic nie mogła sobie przypomnieć skąd.
- Ach, kolejna- westchnął brunet, a Everly wychwyciła cos dziwnego w jego głosie.- Jesteś przyjaciółeczką tej małej brunetki, co? Cóż, po takim temperamencie jaki miała spodziewałem się lepszych znajomości...
- Kim ty...- zaczęła Everly, ale nawet nie miała czasu dokończyć.  Nieznajomy wysunął kły i rzucił się na nią. Przed tym jak Eve straciła przytomność przypomniała sobie, skąd zna tę twarz. To był Kol.

- Specjalnie mnie tu sprowadziliście?- zapytała podejrzliwie Lucy.
- Ależ skąd. Nie mamy takich mocy. Poza tym, mamy teraz dużo więcej kłopotów niż szukanie pojedynczych naszych, choć skoro już jesteś, to twoja pomoc nam się przyda.- odpowiedział Caleb, stając przy biurku i nalewając sobie do szklanki Bourbona. Lucy zauważyła, że bardzo wiele osób tu ma słabość do Bourbona.
- Na czym miałaby polegać moja pomoc?- drążyła dalej. Wiedziała, że Caleb i jego przyjaciel to łowcy. Czuła ich energię, jednak miała dziwne wrażenie, że ich intencje nie są szczere. Lucy nie była tak naiwna jak jej przyjaciółka Everly i nie miała zamiaru zgodzić się na współpracę w ciemno. Caleb najwyraźniej nie spieszył się z odpowiedzią.-  Konkrety poproszę- powiedziała przez zacisnięte zęby.
- Coś ty taka nerwowa?- odezwał się z rogu pokoju kompan Caleba.- Caleb, powiedz jej, bo nie mam zamiaru się z nią kłócić. Nie jest tego warta.
Po tych słowach w Lucy zagotowała się krew.
- Coś ty taki dupek?- odgryzła się Lucy. Można było jej odmówić wszystkiego, ale nie temperamentu.
- Nie zwracaj na niego uwagi- odparł spokojnie Caleb wskazując na swojego przyjaciela.- Tom po prostu bardzo dawno nie zabijał wampirów i przez to jest taki nerwowy. Czuje się niespełniony.
- Wzruszyła mnie ta historia- warknęła tylko, bardziej do Toma niż do Caleba Lucille.
- Więc jak się nazywasz?- zapytał Caleb, puszczając mimo uszu wcześniejsza uwagę Lucy.
- Dlaczego miałabym ci to mówić?- Lucy bardzo lubiła takie gry na czas, choć wiedziała, że czasem to dość niekorzystne.- Najpierw chcę poznać twoje plany względem mnie.
- Niech ci będzie...- zaczął powoli, wychylając łyk bursztynowego płynu ze szklanki.- No więc, jak wiesz, to mekka wampirów, a my razem z Tomem, po prostu mamy zamiar się ich wszystkich pozbyć, zresztą, z twoją pomocą. Nikt cię tu nie zna i nie wie kim jesteś, mogłabyś być naszą wtyką.
Lucy wiedziała, że nie do końca to co powiedział jest prawdą, ale nie miała zamiaru zaprzeczać.
- Jak chcesz się niby pozbyć wszystkich wampirów?- dociekała dalej.
- To proste, musimy zabić Pierwotnych. Gdy zabijemy Pierwotnych, wszystkie wampiry przez nich stworzone zginą.
Lucy chwilę zastanawiała się nas jego propozycją, jednak już po chwili zrozumiała, co by to wszystko znaczyło, i że ta misja mogłaby spokojnie domagać się o kryptonim 'samobójstwo'. Lucille zaśmiała się pod nosem, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi. Miała zamiar po prostu wyjść z tego cyrku. Przy drzwiach jednak dopadł ją Caleb.
- Co ty robisz? Nie pomożesz nam?- zdziwił się łowca.- Jesteś Łowcą Wampirów, twoim obowiązkiem jest próbować doprowadzić do zagłady tych pijawek!
- To prawda, jednak nie wtedy, kiedy tyczy się to zadarcia z całą piątką Mikaelsonów. Nie jestem samobójczynią. Zależy mi na życiu tylko jednego z nich- odpowiedziała krótko Lucy.
Do wyjścia, które prowadziło z powrotem do lasu szła około piętnastu minut. Cały czas w towarzystwie natarczywego Caleba, próbującego przekonać ją do słuszności jego misji i wyraźnie gardzącego nią Toma. Lucy doszła w końcu do miejsca, w którym spotkała Kola pierwszy raz. Z daleka nikogo nie było widać. I wtedy zza drzew coś zauważyła. Pobiegła w stronę upatrzonego wcześniej miejsca. To co zobaczyła przeraziło ją. Na wilgotnej ściółce, szkarłatną cieczą (której Lucy za wszelką cenę nie chciała nazywać) napisane było jedno zdanie:

Mam twoją przyjaciółeczkę, co teraz zrobisz, ździro?

Lucy wiedziała, co to znaczy. Odwróciła się natychmiastowo w stronę Caleba, który stał z rozdziawioną buzią wpatrzony w napis. Nie chciała stracić kolejnej bliskiej jej osoby.
- Czy jeśli się do was przyłączę, pomożecie mi uratować Everly?- zapytała Lucy.
- Cóż... jeśli w to wejdziesz, to tak- przyznał Caleb, a Lucy spojrzała na niego z zaciętym spojrzeniem.
- Więc wchodzę.

---------------------------------------------------

Mamy następny rozdział! Wiem, że się spóźniłam, ale miałam problemy z internetem. Powiem szczerze, że długo zajęło wymyślenie mi dalszego wątka tuż po Julss, która naprawdę mnie zaskoczyła, mam jednak nadzieję, że nie spaprałam :)
Przy okazji zapraszam do mnie- SAMOREKLAMA ZAWSZE BOSKA!


1 komentarz:

  1. No to mnie zaskoczyłaś z tym porwaniem. Ciekawe jak Lucy będzie się dogadywać z tamtą dwójką. Czekam na nn.

    OdpowiedzUsuń