sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 8. - Potrzebna pomoc

1876r. Nowy Orlean


   Elijah, Niklaus i Rebekah siedzieli w salonie swojej cudownej rezydencji. Uwielbiali to miejsce, ale jeszcze bardziej kochali to miasto. Było to ich miejsce na ziemi, gdzie stali się władcami i nie musieli martwić się, że ktoś zapragnie ich zabić. Rodzeństwo, jak zwykle wysłuchiwało opowieści starszego z braci, jak to ważne jest życie rodzinne i to, jak warto się troszczyć o siebie nawzajem mimo wszystko. Oczywiście każde z nich dobrze o tym wiedziało, jednak Elijah i tak postanawiał każdego dnia im o tym przypominać. W końcu byli potworami i w niektórych sytuacjach mogli zapomnieć o tym, co sobie nawzajem przysięgali. 
   Do pełni szczęścia brakowało jeszcze dwóch braci Mikaelsonów Kola i Finn'a. Oni jednak, nie lubili zbytnio spędzać czasu w rodzinnym gronie. Woleli rozpruwać ciała śmiertelników wypijając z nich całą krew, lub upijać się w pobliskich barach. Mimo wyrzutów ze strony brata dalej robili, to co chcieli nie przejmując się gadką o rodzinie. Uważali, że prędzej czy później i tak każde z nich pójdzie w swoją stronę, po tym jak znajdzie ich ojciec. 
    W końcu do domu przyszedł Kol. Jak zwykle uśmiechnął się do rodzeństwa kłaniając się. Uwielbiał z nich szydzić, po prostu sprawiało mu to taką samą przyjemność jak zabijanie. Podszedł do stołu i nalał sobie do szklanki trochę bursztynowego płynu. Wypił go za jednym przechyleniem naczynia.  Potem odwrócił się na pięcie i wyszedł. 
      Rebekah spojrzała na Klausa, który był zajęty przeglądaniem jakiejś gazety. 
      - Co to było? - odezwała się w końcu.
      Brunet podniósł na nią pytający wzrok. Jednak nic nie odpowiedział.
      - No z Kol'em - dodała po chwili. - Co się z nim ostatnio dzieje? Prawie w ogóle nie bywa w domu.
      Klaus uśmiechnął się zadziornie. Jego młodsza siostra zawsze uwielbiała robić z igły widły. Martwiła się o wszystko i wszystkich bez powodu. 
      - Kol to wolny strzelec. Bierz z niego przykład i też wyjdź się zabawić - odpowiedział tym samym zamykając buzię siostry. 

***
   Kol szedł lasem lekko pogwizdując. Był w bardzo dobrym humorze i nie zapowiadało się, żeby coś miałoby mu ten humor zepsuć. Jego życie miało się od tej pory zmienić. To miał być wielki przełom, a to wszystko dzięki małej miksturce, którą udało mu się zdobyć od jednej silnej wiedźmy mieszkającej w miasteczku. To wszytko miało mu pozwolić, na potęgę wśród braci.
   W końcu przyśpieszył jednak swoje tempo, ponieważ droga nie była zbyt krótka, a nie chciał tracić na nią czasu. Dzięki temu po kilku sekundach znalazł się na miejscu.
   Znajdował się przed ruinami jakiegoś budynku. Po miasteczku chodziły legendy, że mieszkał tutaj jakiś mężczyzna, który został zamordowany. Podobno straszył wszystkich ludzi, którzy weszli na jego posiadłość. Kol znał to miejsce od wielu lat. Pojawiały się tutaj tylko ludzie, które próbowały poradzić sobie ze swoją zmianą w wilka podczas pełni nie zabijając przy tym żadnego śmiertelnika. Tak więc o tej porze teren był czysty. I raczej na razie nikt nie miał zamiaru go nawiedzać, dlatego wampir miał czyste pole do popisu.
    Wszedł do środka. Wszystko zostało dokładnie przygotowane, tak jak to zaplanował. Został tylko jeden element. Doszedł już do takiego stanu, że nikt nie dałby rady już tego wszystkiego zniszczyć.
   W ogromnym pomieszczeniu, w którym właśnie się znajdował znajdowało się sporo śmiertelników, wampirów, czarownic, a nawet łowców. Większość z nich była osłabiona i leżała na podłodze. Jedynie kilka wiedźm odmawiało modlitwy nad rozłożoną, wielką księgą.
     - Witajcie - odezwał się brunet uśmiechając się szeroko.
     - Wszystko już gotowe - odezwała się jedna z czarownic, a pozostałe z nich nie przestawały odprawiać swoich modłów. - Wiesz co masz robić - dodała.
      W końcu wszystkie wiedźmy umilkły. Jedna z nich podała mężczyźnie fiolkę z zielonym płynem oraz strzykawkę. Chłopak chwycił ją pewnie, jednak kobieta nie miała zamiaru jej puszczać.
      - Pamiętaj, co obiecałeś - powiedziała. - W końcu nie robię tego z czystej uprzejmości.
      Kol uśmiechnął się ponownie do niej i odpowiedział miłym głosem.
      - Wiem. Dotrzymuję danego słowa, w końcu moim bratem jest Elijah.
      W tym momencie starsza kobieta puściła fiolkę i kiwnęła głową. Po chwili wyszła z budynku, a właściwie jego pozostałości, a tuż za nią podążyły pozostałe czarownice. Brunet czekał jednak, aż wszystkie z nich wyjdą na zewnątrz. Nie chciał, aby ktoś mu przeszkodził. W swoich rękach trzymał moc, która pozwoli mu na zostanie królem wszystkich istot magicznych. Nie znosił tego, że to zawsze Niklaus i Elijah byli najważniejsi i najbardziej szanowani w rodzinie i nie tylko. Zwyczajnie jego ciałem miotała złość, która z każdym dniem powiększała się o kilka milimetrów. Dzisiaj jednak nadszedł dzień, aby w końcu wybuchnąć i zmienić coś w swoim życiu.
      Kiedy w końcu Mikaelson zorientował się, ze nic mu nie przeszkadza zaczął stwarzać swoją armię. Najpierw nabrał w strzykawkę swoją krew, aby potem wlać ją do zielonego płynu. Miało to nadać mu panowanie. Jego krew miała stać się dla nim zapachem, którego się nie wyzbędą. Będą chcieli być z nim i mu służyć.
        W końcu gdy płyny się zmieszały mógł zacząć zajmować się swoimi ofiarami. Podchodził po kolei do każdej istoty. Wbijał się zębami w ich szyję, aby potem w ranę wstrzyknąć trochę magii. Każdy, który otrzymał swoją dawkę od razu tracił przytomność po to, aby zaraz obudzić się jako nowy potwór i poddany Kola. Istota dalej zachowywała swoje zdolności magiczne, czy rozum. Jednak wszystko było skierowane w stronę bruneta. Wszystkie działania musiały być wykonywane na jego rozkaz, czy korzyść.
       Gdy wszyscy się rozbudzili Kol uśmiechnął się sam do siebie. Wymawiając jakieś mało znaczące słowa. Teraz skoro miał już swoją armię, mógł pokonać pozostałych mieszkańców Orleanu, albo przekonać ich do siebie i swojej władzy. To właśnie było to, czego chciał.
           - Witam was kochani - odezwał się. - No to mam dla was pierwsze zadanie. Wybierzemy się na wycieczkę, do moich kochanych braci - dodał odwracając się na pięcie.
             Wszyscy bez wyjątku ruszyli za nim.

***
Teraźniejszość, Mystic Falls

     Lucy wraz z Calebem szła przez Las w poszukiwaniu miejsca, w którym miała znajdować się przyjaciółka dziewczyny. Wraz z nimi szedł Jeremy oraz Bonnie. Mulatka miała pomóc im zlokalizować miejsce przebywania Everly, jednak nie było to takie łatwe, ponieważ inna czarownica rzuciła zaklęcie, które to uniemożliwiało. 
       - Gdzie ona do cholery jest? - wybuchła Lucille. 
       - Krzyk nic nie pomoże - odpowiedział Caleb. - W końcu ją znajdziemy. 
       To jeszcze bardziej zdenerwowało dziewczynę. 
    - Wtedy może będzie za późno. Widziałeś nagranie - krzyknęła. - Nie chcę, żeby stała się potworem. Została mi tylko ona - dodała. 
       Chłopak nic nie odpowiedział. W końcu nie miał ochoty kłamać, skoro dziewczyna wie jakie jest prawdopodobieństwo, ze blondynka jeszcze żyje. To wszystko było kwestią sekund. Musieli ją znaleźć teraz, później nie będzie już dla niej ratunku. 
       Po chwili cała czwórka poczuła wielki podmuch wiatru. Jeremy upadł. Kiedy spróbował się podnieść spostrzegł, że tuż obok niego leży nie kto inny, jak sam Damon Salvatore. Zaśmiał się próbując ogarnąć co się właśnie stało. Wychodził na to, że mężczyźni właśnie się zderzyli. Obaj w końcu podnieśli się otrzepując swoje ubranie. 
          - Może tak byś trochę zwolnił - odezwał się Jer. 
        - A ty może byś się tak nie pojawiał znikąd - odpowiedział wampir, jednak w tym samym czasie spojrzał na Lucy nieco zaskoczony. - Uszanowanko - odezwał się. 
          Lucy uśmiechnęła się nieprzyjaźnie.  W końcu była łowczynią, a on wampirem. Na przyjaźń raczej nie liczyła. Chłopak jednak przerwał jej przemyślenia i odezwał się znowu. 
    - Czy ty nie należysz do tych dzieciaków, co właśnie przyjechali? Większość z was się wykruszyła. Tylko ty i ta blondyneczka zostałyście. A właściwie już tylko ty - dokończył. 
       Brunetka zruszyła się. Już miała ochotę przywalić facetowi, albo najlepiej go zabić. Jednak Caleb ją powstrzymał. 
         - On jest nietykalny. Przyjaciel pani szeryf - dokończył, a Damon wzruszył ramionami. 
     - Próbuj maleńka i tak ci się nie uda - odpowiedział Salvatore. - Wiem, że szukacie tej dziewczyny, tak się złożyło, że my akurat szukamy tego cwaniaczka odpowiedzialnego za to bagno. Tak więc może chcecie, może nie chcecie. Musicie przyjąć moją pomoc - dodał. 
         Cała czwórka zaczęła po sobie spoglądać. Właściwie przydałaby im się pomoc. W końcu im więcej poszukiwaczy tym lepiej. A Damon mógł się na coś przydać. Przecież jest wampirem i wie jak oni myślą. 
         - Zgoda - powiedziała Lucy i uścisnęła dłoń bruneta.


 Cześć. Kolejny rozdział z mojej strony. Mieliśmy małe problemy z jedną z autorek, ale już chyba wszystko jest okej i dalej piszemy. Rozdział według mnie ciekawy i dziewczyny chyba nie będą miały takiego problemu z wymyśleniem dalszej fabuły. Na to przynajmniej liczę. :*  Zachęcam do komentowania i zapraszam na mój nowy blog o aniołach ~klik~

1 komentarz:

  1. *_____* Super! Mam nadal nadzieje ze ona wyjdzie z tego cało.

    OdpowiedzUsuń