sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 10 - Iskry

Ciemne tęczówki Haydena świeciły groźnie. Coś się w nim zmieniło. Wyglądał tak samo, ale to nie był już troskliwy, odważny chłopak Lucy. Czuła to, ponieważ spoglądał na nią bez jakiegokolwiek uczucia. Twarz miał kamienną nawet wtedy, kiedy rozwiązywał osłabioną Everly. Dziewczyna ledwo trzymała się na nogach, a pomocnik Kola uderzył ją w twarz, co sprawiło, że natychmiast się pobudziła. Nie wróciły jej jednak siły, żeby mogła pokonać Pierwotnego i umięśnionego Haydena, a przy tym uratować przyjaciółkę. Lucille to widziała, a serce – już pogruchotane – rozpadło się na jeszcze drobniejsze kawałki. W oczach zalśniły jej łzy, gdy nagle przypomniała sobie, w jakiej sytuacji się znajduje.
Nie tak ją szkolono. Musiała być silna i stawić czoła każdemu niebezpieczeństwu.
- Wypuść ją! Natychmiast! – krzyknęła prosto w błyszczące czerwienią ślepia Kola. Ujrzała jeszcze tylko jak jego kącik ust delikatnie się uniósł, po czym zapadła ciemność.

***

- Musimy tam iść – oznajmił Caleb.
- Na pewno sobie dobrze radzi – stwierdził Damon bez krzty przejęcia. Dłubał w ziemi cienkim patykiem, żeby zabić nudę.
- Może i jest wyszkoloną łowczynią, ale Kol to Pierwotny! Kto wie, co może znajdować się na dole! – obruszyła się Bonnie, podchodząc do Damona. Kiedyś bardzo się go bała, ale ten strach minął z chwilą, gdy dotarło do niej, że jest od niego potężniejsza.
Damon też miał tą świadomość, ponieważ - widząc śmiertelne spojrzenie Bonnie - wzniósł ręce ku niebu.
-  Dobrze, dobrze! Chodźmy sprawdzić, co ta mała tam porabia.
Nie zdążyli dobrze podejść do schodów, gdy z dołu dobiegły ich czyjeś kroki. Wtem wyłoniła się poturbowana Everly z rozczochranymi włosami, przerażeniem w oczach i krwawiącą szyją.
Damon w wyniku impulsu od razu znalazł się przy dziewczynie, ofiarując jej siebie jako oparcie. Blondynka wtuliła się w niego, ciężko oddychając.
- Co się tam stało? Gdzie Lucy? – spytał Caleb.
- Nic ci nie jest? – wyszeptał Damon.
Everly pokręciła głową, a gdy spojrzała na wampira, nie mogła powstrzymać łez.
- On wiedział – wychrypiała z przymrużonymi oczami.
- Co?
- Że przyjdziecie. Że ona przyjdzie. Czekał na Lucy. A teraz ją ma i uciekł. Zniknęli. Jego pomocnik… Wypuścił mnie. Hayden. O boże.
Mówiła bez ładu i składu, ale wszystko do nich dotarło.
- Po co puściłem ją tam samą! – skarcił się Caleb. Bonnie podeszła do niego i położyła swoją dłoń na jego plecach.
- Chodźmy jej poszukać. Uda nam się. – Spróbowała go pocieszyć. – Everly – zwróciła się do łowczyni. – Czy wiesz, jak uciekli? Słyszałaś może gdzie?
- Patrz, w jakim jest stanie! – zagrzmiał Damon ze złością. – A ty ją jeszcze wypytujesz.
Zachowanie wampira wprawiło Bonnie w lekką konsternację, ale nie dała się wyprowadzić z równowagi.
- Przepraszam. Po prostu może zna odpowiedzi na istotne pytania.
- Wiem, gdzie są. Zaprowadzę was – wydukała Everly. Damon spojrzał na nią z dziwną troską w oczach.
- Jak chcesz to zrobić? Nie dam ci…
- Zamknij się – przerwała mu, przeczesując swoje sklejone blond włosy. Bonnie zdążyła zauważyć, że dziewczyna powoli dochodzi do siebie. – Nie mamy czasu do stracenia.

***

Stał w milczeniu oparty o zimną ścianę z kamienia, spoglądając na nieprzytomną dziewczynę. Myślał nad tym, jak przygotować ją do tego, co planuje, gdy wtem z ciemności wyłonił się Hayden. Nie był sam - ciągnął za sobą na wpół żywą kobietę. Wyglądała na ponad trzydzieści lat, miała kręcone kruczoczarne włosy, a z jej zielonych oczu wywnioskować można było, że jest przerażona na śmierć.
- Nada się - stwierdził od niechcenia Kol, wzruszając ramionami i momentalnie znalazł się przy swoim poddanym. Wyrwał mu kobietę i przyssał się do jej szyi.
- Szybko poszło - powiedział po chwili Hayden, krzywiąc się z niesmaku. Kobieta leżała u jego stóp bez cienia życia.
- Po co miała cierpieć? - odparł Kol i zwrócił swoją uwagę ponownie na nieprzytomną. - Kiedy ona się w końcu obudzi... - wymruczał sam do siebie.
Gdyby jego plany były inne, a ona nie byłaby łowczynią, pragnącą jego śmierci, to kto wie, może nawet dałby jej szansę. Nieprzytomna i poturbowana wyglądała całkiem przyjemnie. Żal byłoby ją zjeść, pomyślał Kol i uśmiechnął się pod nosem. Czuł na sobie wzrok Haydena, ale nie zwracał na to najmniejszej uwagi.
- Pójdź i zobacz, jak się ma reszta - zakomenderował, a jego pomocnik bez zarzutów wykonał rozkaz.
Kol przykucnął przy łowczyni i przekrzywił głowę.
- Jak ty miałaś na imię?.. - wyszeptał i zaczął się zastanawiać, gdy nagle dziewczyna szeroko otworzyła oczy i uskoczyła do pozycji siedzącej. Rozglądała się z przerażeniem dookoła, a gdy jej wzrok spoczął na dłużej na wampirze, twarz spowił cień złości, determinacji i żalu.
Dlaczego ona się mnie nie boi?, zadał sobie to pytanie w myślach Pierwotny, jeszcze bardziej przekrzywiając głowę.
- Kol - wysyczała, a w tonie jej głosu nie było słychać nic poza wściekłością.
- To imię w twoich ustach brzmi naprawdę rewelacyjnie. Mogłabyś powtórzyć? - Pierwotny postawił na żarty, by jeszcze bardziej podjudzić dziewczynę. Oczywiście uzyskał efekt już po chwili, bo łowczyni aż zacisnęła pięści.
- Co chcesz ze mną zrobić? - spytała, mrużąc oczy.
- Jeszcze do końca nie jestem pewien. Ciągle się waham - przyznał szczerze, co go zaskoczyło.
Wstał pośpiesznie i przyległ do ściany w niecałą sekundę. Nie chciał, żeby dziewczyna ujrzała w jego oczach zaskoczenie czy nawet przerażenie.
Dlaczego ja to powiedziałem?! Przecież wcale się nie waham, skarcił się w myślach. To pewnie przez te oczy. Tak, to te oczy.
Pokręcił głową, by oczyścić umysł. Nie mógł dać się rozproszyć.
- Gdybym tylko mogła... - Dziewczyna wstała powoli ze wzrokiem utkwionym w Kola.
- To co? - spytał, przybierając swój najseksowniejszy uśmiech. - Jestem pewien, że nie możesz się powstrzymać przed pocałowaniem mnie, ale przykro mi... To nie przejdzie. Musiałabyś mieć w sobie choć trochę... elementów przyciągania.
- Ostatnią rzeczą, którą bym chciała zrobić, to dotknięcie ciebie! Co dopiero jakiś pocałunek - odparowała z wściekłością.
- Czemu jeszcze nie uciekłaś? - spytał, zmieniając temat.
- Nie mam przy sobie żadnej broni, nie wiem, gdzie jestem, a ty złapałbyś mnie w sekundę.
- Mądrze - skwitował, podchodząc bliżej. - Zasłużyłaś, żeby wiedzieć, co się z tobą stanie.
Wciąż się uśmiechał, chociaż nie miał pojęcia czy był to uśmiech złoczyńcy i morderczego Pierwotnego, czy to z powodu tej dziewczyny, której oczy hipnotyzowały go jak żadne inne.
Lucy - usłyszał w głowie jakiś cichy głosik.
Tak miała na imię.

***

Cała piątka szła powoli przez ciemny las. Jeremy oddał swoją kurtkę poturbowanej Everly, ale dziewczyna dalej się trzęsła. Jej stopy ledwo odrywały się od podłoża, a powieki opadały co chwilę, jak gdyby nie spała co najmniej trzy noce. Jednak było widać, że nie chce tego po sobie ukazywać. Starała się wyglądać na silną i zdeterminowaną, ale Salvatore przyglądał się jej cały czas kątem oka i bez problemu dostrzegał, jaka była prawda. Nagle łowczyni zahaczyła stopą o wystającą gałąź i byłaby upadła, jednak natychmiast uratował ją Damon.
- Strasznie mi słabo - wychrypiała z zamkniętymi oczami. Jej maska silnej łowczyni prysnęła i wampirowi ukazała się cierpiąca, zmęczona nastolatka. - Damon... Spać.
- Nie możesz zasnąć, rozumiesz?! Nie możesz - oświadczył z powagą, lekko nią potrząsając. Everly otworzyła oczy. - Bon-bon, nie potrafisz zrobić jakiegoś abrakadabra, żeby ją wyleczyć? - spytał, a w jego oczach widać było przejęcie.
Czarownica już miała odpowiedzieć coś niemiłego, ale widząc tak niecodzienne spojrzenie wampira, powstrzymała się.
- Nic nie poradzę, przepraszam - stwierdziła ze smutkiem i spojrzała na Everly. - Musisz wytrzymać. Gdy już dojdziemy do celu, Jeremy i Caleb zabiorą cię do szpitala i tam zajmą się tobą odpowiedni ludzie.
- Nie zostawię jej! - obruszył się Damon, co jego samego chyba zaskoczyło.
- Nigdzie nie jadę! - Wykrzyknął w tym samym czasie Caleb.
Bonnie wywróciła oczami.
- Ty - wskazała na Damona - na razie utrzymuj łowczynię przy życiu. A ty - tu przeniosła wzrok na Caleba - pilnuj drogi. Później sytuacja wykaże czy będziesz tam potrzebny.
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów Damon nie obdarzył Bonnie sarkastyczną kwestią, czy nawet krzywym spojrzeniem. Bez problemu przyjął, kto rządził, bo w głowie miał tylko cierpiącą Everly.
Nie jest z nią dobrze, stwierdził w myślach i bez wahania wziął ją na ręce. Osłabiona dziewczyna nie była w stanie się temu sprzeciwić.
- Dziękuję, Damon - wyszeptała tak cicho, że tylko on był w stanie to usłyszeć. Reszta szła przed nimi bez krzty zainteresowania.
- Trzymaj się, dzieciaku - odparł z uśmiechem pełnym troski i uczucia, jakie nie pojawiło się w nim od czasów Katherine Pierce. I Damon nie czuł się ani trochę źle z tego powodu.

***

No to się napisał rozdział. Zauważcie, że w moich odcinkach zawsze jest dużo Damona i Everly, a to dlatego że bardzo uwielbiam tego wampira i strasznie zależy mi na rozbudowywaniu tego wątku pobocznego.
Akcja może za wiele nie ruszyła, ale jakieś elektryzujące iskry są pomiędzy Lucy i Kolem oraz Damonem i Everly. A to jest to, co piszę najlepiej, czyli miłosne potyczki. Ogólnie nie lubię, jak akcja toczy się za szybko. Już w kolejnym rozdziale na pewno dowiecie się, co takiego Kol szykuje dla Lucy.
Czy ekipa ratunkowa zdąży na czas, by uratować Lucille? Czy Everly wytrwa? Co planuje Pierwotny i jakie będą tego skutki?
Do "zobaczenia" za kilka tygodni, buziaki! :)

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 9- Konfrontacja

Idąc Lasem w piątkę, zwracali na siebie dużą uwagę. Lucy wiedziała o tym i tak, jak zazwyczj by się jej to nie podobało, tak teraz chciała być jak najbardziej widoczna. Gdyby Kol i zobaczył, na pewno by do nich przybiegł, a Lucille aktualnie najbardziej zależało, na przebciu jego serca kołkiem. Musiała go znaleźć. Znajdzie i zabije.
Starając się na zwracać uwagi na Damona Salvatore, który próbując wyprowadzić z równowagi Lucy cały czas opowiadał o swojej upojnej nocy z Everly, szła dalej z kamienną twarzą. Szczerze nie trudno było jej uwierzyć w to, co mówił Damon. Bardzo możliwe było, że Everly spędziła z nim noc. Dziewczyna wariowała, gdy zobaczyła przystojniaka i wtedy nie liczyło się dla niej, czy był on wampirem, wilkołakiem czy kosmitą. Lucy nigdy taka nie była. Jej związek z Haydenem w pełni oparty był na miłosci i zaufaniu. Co prawda do czasu, kiedy poczuli do siebie cos, była to prawdziwa droga przez mękę. Hayden pojawił się w ich bazie jakby z nikąd i już pierwszego dnia okazał się lepszy od Lucy. Lucy, jako najlepsza łowczyni, nie znosiła go za skrupulatne odbieranie jej tytułu, ale jak to w takich historiach bywa, wystarczyło kilka wspólnych akcji by rozkwitła pomiędzy nimi miłosć.
Na wspomnienie Haydena po policzku Lucy spłynęła łza, którą dziewczyna szybko starła wierzchem rękawa. Nie chciała, by ktokolwiek zauważył jej słabosć. 
-Boisz się o nią?- usłyszała obok siebie głos Bonnie, wiedźmy, która chciała im pomóc.
- Ja...nie. Nie chodzi o Everly. To silna dziewczyna i wiem, że sobie poradzi. Chodzi o co innego- odpowiedziała Lucy.
- Wiesz, jesli chcesz się wygadać, to mów, ja zawsze cię wysłucham. Też wiele przeszłam przez te pijawki- zaoferowała się mulatka.
- Pijawki? Nie lubisz wampirów? Myslałam, że niektórzy to twoi przyjaciele- zdziwiła się Lucy.
- Cóż, niektórzy. Własciwie dwóch, ale trzymanie się z resztą to dla mnie zło konieczne. Wszystkie moje tragedie życiowe spowodowane są przez nie, więc nie dziw się, że ich nie znoszę- odpowiedziała silnym głosem Bonnie, a Lucille zaczęła czuć do drobnej brunetki respekt. Mimo wszystkich cierpień, które wampiry jej zadały, ona umie dalej przyjaźnić się z niektórymi z nich. Lucy by tak nie potrafiła. Od dziecka uczono ją nienawisci do tej rasy.- A jak było z Tobą?
- Cóź...moja mama jest przewodniczącą Rady Łowców, toteż od małego wychowywałam się w bazie Łowców Wampirów i uczona byłam ich zabijania. Przybyłam tu razem z kilkorgiem przyjaciół i chłopakiem, by wybić wampiry, których z tego co widzę, jest tu nadmiar, jednak już pierwszej nocy, kiedy razem z Everly wyszłysmy z chwilę poza obóz, to gdy wrócilismy, wszyscy byli martwi. Łącznie z moim chłopakiem i własnie dlatego chcę tak bardzo dopasć Kola. Bo to on ich zabił.- Opowiedziała wiedźmie swoją historię, dziwąc się, że z taką łatwoscią jej zaufała. Czuła jednak, że Bonnie jest jej bratnią duszą.
Mulatka położyła Lucy rękę na ramieniu.
- Wiem co czujesz. Moja kochana babcia umarła, próbując wyciągnąć Damona i jego brata z krypty dla wampirów, moja matka załamała się po tym, jak Damon zmienił ją w wampira, a najlepsza przyjaciółka stała się potworem tuż po przemianie. Nie wspominając, że zmieniła ją w wampira krew Damona.
- Uuuu...widzę, że ten cały Damon nie jest zbyt przyjemnym gosciem.
- No nie.
- Hej, chyba znaleźlismy kryjówkę Kola!- zwołał nagle Damon. O wilku mowa, pomyslała Lucy w tym samym momencie. 
Kryjówką Kola, okaząły się być ruiny jakichs podziemi. Jedyne, co widać było na powierzchni to stare, wysłużone schody, a dalej tylko ciemnosć. No tak, typowo wampirskie klimaty. Lucy wiedziała, że wampiry nie są takie jak opisywano je w Draculi, ale wiele razy była zaskakiwana, jak bardzo podobny mają gust. 
- Ja wejdę, wy zostańcie. Jesli nie wrócę za pół godziny, szukajcie mnie- nakazała Lucy, a nikt nie wyraził sprzeciwu, więc dziewczyna drżąc na całym ciele zaczęła schodzić po schodach w dół. Przez kilka minut błądziła w ciemnosciach, ale następnie jej oczom ukazały się rozswietlające korytarz pochodnie. Było tu zimno, a cegły z których zbudowano wąski korytarz przywodziły na mysl wszystkie pospolite horrory, których Lucy nigdy się nie bała. Ale teraz jednak zaczęła. Pierwszy raz bała się tego, co ją spotka. Pierwszy raz bała się wampira. Zawsze jedynym co czuła, była odraza do tych stworzeń.
W końcu tuż przed nią zamajaczyły kraty. Zdrowy rozsądek podpowiedział Lucy, że to tam musi być Every. Brunetka przyspieszyła momentalnie. Nie myliła się. Za kratami leżała Everly. Jej oczy były otwarte, przez co dokładnie widać w nich było ból. Miała na sobie obdarte, brudne od krwi ciuchy, odkrywające sporo jej posiniaczonego ciała. Miała wiele zadrapań i zadarć przez co prezentowała się okropnie. 
Lucy uklękła przed kratami i złapała przyjaciółkę za rękę, przeciskając dłoń przez krarty.
- Everly! Nie bój się, wyciągnę cię stąd. Wszystko będzie dobrze- mówiła Lucy, ale ciężko było jej uwierzyć w jej własne słowa. 
Everly powoli uniosła na nią wzrok.
- Lucy...nie...to...pułapka- zdąrzyła wydyszeć, ale w tym samym momencie cos przycisnęło mocno Lucy do sciany, pozbawiając kontaktu z Everly. 
Już po chwili Lucy była w stanie spojrzeć w stalowe tęczówki Kola Mikaelsona. 
- No, już myslałem, że nie przyjdziesz- powiedział Kol, cmokając ze zniecierpliwieniem.
- Zostaw ją. Weź mnie, ale ją pusć- zarządała Lucille, choć wiedziała, że targowanie się z Pierwotnym nie było czyms mądrym.
- Wiedziałem, że tak powiesz i szczerze mówiąc, tylko na to czekałem- wyszeptał jej do ucha, a Lucille robiło się niedobrze na mysl o takiej bliskosci między nią a Kolem. 
- Co takiego?
- Mam zamiar zastosować się do twojej prosby, Widzisz, ktos powiedział mi o tobie bardzo ciekawe rzeczy, dlatego ta mała blondyneczka miała być tylko przynętą, by cię tu sprowadzić. 
- Wypusć ją- warknęła przez zęby Lucy, mimo iż wiedziała, że w sytuacji, w jakiej się znajduje, nie miałaby szans z pierwotnym.
- Ależ oczywiscie, że wypuszczę. Nie powiedziałem ci przed chwilą, że nie potrzebuję jej, a ciebie?- zapytał Kol, usmiechając się zawadiacko, a Lucille nie marzyła o niczym innym jak o zmyciu mu tego usmieszku z twarzy. - Wypusć ją- powiedział w stronę ciemnosci Kol, odwracając wzrok od Lucy.
Osoba, która wyszła z mroku, by uwolnić Everly przyprawiła Lucy o palpitację serca. To niemożliwe, to nie może być prawda, jęczała sama do siebie w myslach Lucy, spoglądając na pomocnika Kola.  

sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 8. - Potrzebna pomoc

1876r. Nowy Orlean


   Elijah, Niklaus i Rebekah siedzieli w salonie swojej cudownej rezydencji. Uwielbiali to miejsce, ale jeszcze bardziej kochali to miasto. Było to ich miejsce na ziemi, gdzie stali się władcami i nie musieli martwić się, że ktoś zapragnie ich zabić. Rodzeństwo, jak zwykle wysłuchiwało opowieści starszego z braci, jak to ważne jest życie rodzinne i to, jak warto się troszczyć o siebie nawzajem mimo wszystko. Oczywiście każde z nich dobrze o tym wiedziało, jednak Elijah i tak postanawiał każdego dnia im o tym przypominać. W końcu byli potworami i w niektórych sytuacjach mogli zapomnieć o tym, co sobie nawzajem przysięgali. 
   Do pełni szczęścia brakowało jeszcze dwóch braci Mikaelsonów Kola i Finn'a. Oni jednak, nie lubili zbytnio spędzać czasu w rodzinnym gronie. Woleli rozpruwać ciała śmiertelników wypijając z nich całą krew, lub upijać się w pobliskich barach. Mimo wyrzutów ze strony brata dalej robili, to co chcieli nie przejmując się gadką o rodzinie. Uważali, że prędzej czy później i tak każde z nich pójdzie w swoją stronę, po tym jak znajdzie ich ojciec. 
    W końcu do domu przyszedł Kol. Jak zwykle uśmiechnął się do rodzeństwa kłaniając się. Uwielbiał z nich szydzić, po prostu sprawiało mu to taką samą przyjemność jak zabijanie. Podszedł do stołu i nalał sobie do szklanki trochę bursztynowego płynu. Wypił go za jednym przechyleniem naczynia.  Potem odwrócił się na pięcie i wyszedł. 
      Rebekah spojrzała na Klausa, który był zajęty przeglądaniem jakiejś gazety. 
      - Co to było? - odezwała się w końcu.
      Brunet podniósł na nią pytający wzrok. Jednak nic nie odpowiedział.
      - No z Kol'em - dodała po chwili. - Co się z nim ostatnio dzieje? Prawie w ogóle nie bywa w domu.
      Klaus uśmiechnął się zadziornie. Jego młodsza siostra zawsze uwielbiała robić z igły widły. Martwiła się o wszystko i wszystkich bez powodu. 
      - Kol to wolny strzelec. Bierz z niego przykład i też wyjdź się zabawić - odpowiedział tym samym zamykając buzię siostry. 

***
   Kol szedł lasem lekko pogwizdując. Był w bardzo dobrym humorze i nie zapowiadało się, żeby coś miałoby mu ten humor zepsuć. Jego życie miało się od tej pory zmienić. To miał być wielki przełom, a to wszystko dzięki małej miksturce, którą udało mu się zdobyć od jednej silnej wiedźmy mieszkającej w miasteczku. To wszytko miało mu pozwolić, na potęgę wśród braci.
   W końcu przyśpieszył jednak swoje tempo, ponieważ droga nie była zbyt krótka, a nie chciał tracić na nią czasu. Dzięki temu po kilku sekundach znalazł się na miejscu.
   Znajdował się przed ruinami jakiegoś budynku. Po miasteczku chodziły legendy, że mieszkał tutaj jakiś mężczyzna, który został zamordowany. Podobno straszył wszystkich ludzi, którzy weszli na jego posiadłość. Kol znał to miejsce od wielu lat. Pojawiały się tutaj tylko ludzie, które próbowały poradzić sobie ze swoją zmianą w wilka podczas pełni nie zabijając przy tym żadnego śmiertelnika. Tak więc o tej porze teren był czysty. I raczej na razie nikt nie miał zamiaru go nawiedzać, dlatego wampir miał czyste pole do popisu.
    Wszedł do środka. Wszystko zostało dokładnie przygotowane, tak jak to zaplanował. Został tylko jeden element. Doszedł już do takiego stanu, że nikt nie dałby rady już tego wszystkiego zniszczyć.
   W ogromnym pomieszczeniu, w którym właśnie się znajdował znajdowało się sporo śmiertelników, wampirów, czarownic, a nawet łowców. Większość z nich była osłabiona i leżała na podłodze. Jedynie kilka wiedźm odmawiało modlitwy nad rozłożoną, wielką księgą.
     - Witajcie - odezwał się brunet uśmiechając się szeroko.
     - Wszystko już gotowe - odezwała się jedna z czarownic, a pozostałe z nich nie przestawały odprawiać swoich modłów. - Wiesz co masz robić - dodała.
      W końcu wszystkie wiedźmy umilkły. Jedna z nich podała mężczyźnie fiolkę z zielonym płynem oraz strzykawkę. Chłopak chwycił ją pewnie, jednak kobieta nie miała zamiaru jej puszczać.
      - Pamiętaj, co obiecałeś - powiedziała. - W końcu nie robię tego z czystej uprzejmości.
      Kol uśmiechnął się ponownie do niej i odpowiedział miłym głosem.
      - Wiem. Dotrzymuję danego słowa, w końcu moim bratem jest Elijah.
      W tym momencie starsza kobieta puściła fiolkę i kiwnęła głową. Po chwili wyszła z budynku, a właściwie jego pozostałości, a tuż za nią podążyły pozostałe czarownice. Brunet czekał jednak, aż wszystkie z nich wyjdą na zewnątrz. Nie chciał, aby ktoś mu przeszkodził. W swoich rękach trzymał moc, która pozwoli mu na zostanie królem wszystkich istot magicznych. Nie znosił tego, że to zawsze Niklaus i Elijah byli najważniejsi i najbardziej szanowani w rodzinie i nie tylko. Zwyczajnie jego ciałem miotała złość, która z każdym dniem powiększała się o kilka milimetrów. Dzisiaj jednak nadszedł dzień, aby w końcu wybuchnąć i zmienić coś w swoim życiu.
      Kiedy w końcu Mikaelson zorientował się, ze nic mu nie przeszkadza zaczął stwarzać swoją armię. Najpierw nabrał w strzykawkę swoją krew, aby potem wlać ją do zielonego płynu. Miało to nadać mu panowanie. Jego krew miała stać się dla nim zapachem, którego się nie wyzbędą. Będą chcieli być z nim i mu służyć.
        W końcu gdy płyny się zmieszały mógł zacząć zajmować się swoimi ofiarami. Podchodził po kolei do każdej istoty. Wbijał się zębami w ich szyję, aby potem w ranę wstrzyknąć trochę magii. Każdy, który otrzymał swoją dawkę od razu tracił przytomność po to, aby zaraz obudzić się jako nowy potwór i poddany Kola. Istota dalej zachowywała swoje zdolności magiczne, czy rozum. Jednak wszystko było skierowane w stronę bruneta. Wszystkie działania musiały być wykonywane na jego rozkaz, czy korzyść.
       Gdy wszyscy się rozbudzili Kol uśmiechnął się sam do siebie. Wymawiając jakieś mało znaczące słowa. Teraz skoro miał już swoją armię, mógł pokonać pozostałych mieszkańców Orleanu, albo przekonać ich do siebie i swojej władzy. To właśnie było to, czego chciał.
           - Witam was kochani - odezwał się. - No to mam dla was pierwsze zadanie. Wybierzemy się na wycieczkę, do moich kochanych braci - dodał odwracając się na pięcie.
             Wszyscy bez wyjątku ruszyli za nim.

***
Teraźniejszość, Mystic Falls

     Lucy wraz z Calebem szła przez Las w poszukiwaniu miejsca, w którym miała znajdować się przyjaciółka dziewczyny. Wraz z nimi szedł Jeremy oraz Bonnie. Mulatka miała pomóc im zlokalizować miejsce przebywania Everly, jednak nie było to takie łatwe, ponieważ inna czarownica rzuciła zaklęcie, które to uniemożliwiało. 
       - Gdzie ona do cholery jest? - wybuchła Lucille. 
       - Krzyk nic nie pomoże - odpowiedział Caleb. - W końcu ją znajdziemy. 
       To jeszcze bardziej zdenerwowało dziewczynę. 
    - Wtedy może będzie za późno. Widziałeś nagranie - krzyknęła. - Nie chcę, żeby stała się potworem. Została mi tylko ona - dodała. 
       Chłopak nic nie odpowiedział. W końcu nie miał ochoty kłamać, skoro dziewczyna wie jakie jest prawdopodobieństwo, ze blondynka jeszcze żyje. To wszystko było kwestią sekund. Musieli ją znaleźć teraz, później nie będzie już dla niej ratunku. 
       Po chwili cała czwórka poczuła wielki podmuch wiatru. Jeremy upadł. Kiedy spróbował się podnieść spostrzegł, że tuż obok niego leży nie kto inny, jak sam Damon Salvatore. Zaśmiał się próbując ogarnąć co się właśnie stało. Wychodził na to, że mężczyźni właśnie się zderzyli. Obaj w końcu podnieśli się otrzepując swoje ubranie. 
          - Może tak byś trochę zwolnił - odezwał się Jer. 
        - A ty może byś się tak nie pojawiał znikąd - odpowiedział wampir, jednak w tym samym czasie spojrzał na Lucy nieco zaskoczony. - Uszanowanko - odezwał się. 
          Lucy uśmiechnęła się nieprzyjaźnie.  W końcu była łowczynią, a on wampirem. Na przyjaźń raczej nie liczyła. Chłopak jednak przerwał jej przemyślenia i odezwał się znowu. 
    - Czy ty nie należysz do tych dzieciaków, co właśnie przyjechali? Większość z was się wykruszyła. Tylko ty i ta blondyneczka zostałyście. A właściwie już tylko ty - dokończył. 
       Brunetka zruszyła się. Już miała ochotę przywalić facetowi, albo najlepiej go zabić. Jednak Caleb ją powstrzymał. 
         - On jest nietykalny. Przyjaciel pani szeryf - dokończył, a Damon wzruszył ramionami. 
     - Próbuj maleńka i tak ci się nie uda - odpowiedział Salvatore. - Wiem, że szukacie tej dziewczyny, tak się złożyło, że my akurat szukamy tego cwaniaczka odpowiedzialnego za to bagno. Tak więc może chcecie, może nie chcecie. Musicie przyjąć moją pomoc - dodał. 
         Cała czwórka zaczęła po sobie spoglądać. Właściwie przydałaby im się pomoc. W końcu im więcej poszukiwaczy tym lepiej. A Damon mógł się na coś przydać. Przecież jest wampirem i wie jak oni myślą. 
         - Zgoda - powiedziała Lucy i uścisnęła dłoń bruneta.


 Cześć. Kolejny rozdział z mojej strony. Mieliśmy małe problemy z jedną z autorek, ale już chyba wszystko jest okej i dalej piszemy. Rozdział według mnie ciekawy i dziewczyny chyba nie będą miały takiego problemu z wymyśleniem dalszej fabuły. Na to przynajmniej liczę. :*  Zachęcam do komentowania i zapraszam na mój nowy blog o aniołach ~klik~